sobota, 14 lipca 2012

Rozdział XI: "Sumienie Cię zniszczy."


Ktoś kiedyś powiedział mu, ze od wyrzutów sumienia można uciec. Zastanawiał się teraz jak ogromnym głupcem musiał być ten człowiek. Ileż w jego słowach było nieprawdy i naciąganej wiary w to, co paradoksalne. Wierzył owemu człowiekowi do czasu. Do czasu, którym był dzisiejszy dzień. Nie mógł spać całą noc, chociaż jego organizm prosił o chwilę snu w krainie Morfeusza. Dusza nie pozwalała mu zasnąć.  Kazała mu czuwać, odmawiać pokutę za wszystkie grzechy. Cierpiał. Zabawiał się w masochistę. Pragnął tego na własne życzenie. Odwal się w ramiona płomiennego bólu. Chciała zadośćuczynić, tylko komu? Jej. Nie potrafił nazwać dziewczyny po imieniu. Nie był godzien wymówić jej imienia , które w jego ustach brzmiało tak słodko. Minął miesiąc, a on nadal miał w głowie tamten dzień. Godziny rozkoszy przeplatana z krzykiem cierpiącej. Czym sobie na to zasłużyła ? Zadając sobie to pytanie milczy. Wstyd mu za siebie. Tak bardzo, ze to boli Jednakże ból dla niego jest jednym z najłagodniejszych wyjść.  Przeszłości nie mógł już zmienić. Zapadał wyrok, który odsiaduje. Czeka na to, aż dobiegnie on swojego kresu. To nigdy nie nastąpi.
                Rozglądał się dookoła patrząc na zmieniające się liście drzew. Czekał w gabinecie Roberta już od godziny.  Dziwił się, że przyjaciel do tej pory się nie zjawił, ale nie miał mu tego za złe. Stukał palcami w blat stołu, na którym stał kubek z kawą. Aromatyczny napój zakołysał się i klika jego kropel wylało się na stół. Mężczyzna syknął i wstał by znaleźć jakaś ścierkę. Niestety, nigdzie jej nie było. Z torby wyciągnął paczkę chusteczek higienicznych i wtarł nią blat. Podniósł filiżankę do ust i nawilżył spierzchnięte wargi. Mruknął cos pod nosem kilka razy. Długo godzinne czekanie powoli zaczynało go męczyć.  Usłyszał dobiegające zza jego pleców skrzypniecie drzwi. Odwrócił się i zobaczył idącego w jego stronę Roberta. Przyjaciel zasiadł za biurkiem nie zaszczycając go spojrzeniem. Chrząknął kierując jego uwagę na siebie. Mężczyzna rzucił Karolowi jakieś dokumenty zaciekle milcząc. Ten wziął je do reki i począł powoli przeglądać. Wprawdzie mało z nich rozumiał, ale starał się zachowywać pozory. Śledził wzrokiem obszerny teks napisany małymi koślawymi literkami. Spośród tych wszystkich zawiłości wyłapał tylko pewne imię i nazwisko. Daniel Davis, tak tego był pewien. Zacisnął usta w wąską kreskę, poczuł ogromna chęć zapalenia papierosa. Serce zaczęło wybijać przyspieszony rytm. Czuł narastający niepokój. Nie panował nad tym.
-Co to jest?- zadał niedbale pytanie. Kolejny raz zakrywał się pozorami.
-Raporty w sprawie tego skurwiela Davisa. Moi ludzie go namierzyli. Niedługo powinien trafić za kratki. Zgnije w najbliższym czasie. Daję mu góra dwa tygodnie. Miesiąc szukania tej parszywej małpy był nie do zniesienia. Idziemy w dobrym kierunku- zakończył wypowiedź triumfalnym uśmiechem. Karol odwzajemnił ten gest. Niepokój powoli ustępował radości.  Porozmawiał jeszcze trochę z Robertem i wyszedł z biura. Cieszył się, tak cholernie się cieszył. Już niedługo to wszystko się skończy i zobaczy się z Fridą. Nie mieszkał w wiktoriańskim domu, lecz przeniósł się do swojego mieszkania w bloku przy ulicy Królewskiej. Wsiadł do samochodu i pojechał do pracy. Wychodząc rozglądał się na boki, wyglądał jakby czegoś lub kogoś szukał. Puścił te dziwne domysły ludzi mimo uszu i wszedł do potężnego budynku.  
-Witaj Margot- posłał przyjazne spojrzenie młodziutkiej sekretarce. Lubił ją. Pracowała jak żadna inna i nie chciała zarobić poprzez pójście do łóżka ze swoim szefem. I pamiętał jak mówiła mu: „ Nie nazywaj mnie Małgorzatą, ani Małgosią. Gosią też mnie nie nazywaj. Mów do mnie Margot.” Od tamtej pory nazywał ją Margot. Może dzięki temu stawała się szczęśliwsza? Uśmiechał się, ale to tylko pozory. Sztuczna maska przybrana na zewnątrz. Minął miesiąc, ten pieprzony miesiąc mający przynieść ulgę od wyrzutów sumienia. Nic takiego nie nastąpiło, wręcz przeciwnie. Gryzł się z samym sobą coraz bardziej. Ktoś pomyślałby, ze zaczyna praktykować masochizm.
                Rzucił niedbale służbową teczkę i zdjął marynarkę. Spojrzał na biurko pełne raportów. Jedyne co go ucieszyło to filiżanka czarnej, mocnej kawy. Ona był teraz czymś czego pragnął. Usiadł na krześle i upił jej łyk. Parujący płyn rozgrzewał jego ciało, a on czuł narastającą energię. Zabrał się z dziwnym zapałem do przeglądania dokumentów. Jak na razie wszystko ucichło, a policja nie znalazła żadnych dowodów mówiących o jakichkolwiek fały szych interesów. Był czysty, lecz szkoda, ze tylko a swoim zawodzie. Westchnął i zabrał się ponownej pracy. Wypełnianie wszystkich formularzy nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Kolejny powód do radości. Gdy miał już odejść od miejsca pracy zauważył zgiętą na pół kartkę. Nie przypominał sobie by ją tu kładł. Nie posądzał o to swoim współpracownik, do których miał pełne zaufanie.  Próbował to zignorować, lecz ciekawość wzięła górę. Powoli wziął kartkę i zaczął czytać jej treść. Charakter pisma wskazywał na mężczyznę. Dokładnie czytał każde słowo, jak gdyby nie chciał przeoczyć żadnego szczegółu. Wydawało mu się, że spodziewał się każdej innej treści, tylko nie tej, którą obecnie pochłaniał jego wzrok, a niemo wypowiadały usta. Na tej białej kartce zdania układały się w plugawą treść. Ktoś chciał sprawić, by zabił go również strach. W tym momencie zauważył jak mądry był jego prześladowca. To trochę tak jakby znał portret psychologiczny Karola. Jego słabe punkty, grzeszki, a to mężczyznę przerażało. Nigdy nie chciał być jak otwarta księga i do tej pory takie pozory udało mu się zachować. Właśnie, do tej pory. Otarł niezgrabnym ruchem pot spływający małymi kropelkami po czole. W końcu to musiało się stać. Prędzej czy później, ale czy aż tak srogo musiał odpokutować za swoje winy? Westchną i powrócił do pracy. Musiał czymś zająć myśli.
Godzina za godziną mijały nieubłagalnie. Obiecał sobie, że potem do niej zadzwoni. Chciał, ale nie mógł. Potraktował ją jak najgorszy kat. Nie widział co w niego wstąpiło. Żałował tego co zrobił. tak bardzo żałował. Spakował wszystkie papiery i zamknął teczkę. Ostatnim spojrzeniem owładną gabinet, zanim przekręcił klucz w drzwiach. Pożegnał się z Margot. Wyszedł na zewnątrz i jak najszybciej poszedł do samochodu. Czuł, że musi tam pojechać.  Starał się jechać ostrożnie, ale nie umiał. Zastanawiał się co wtedy w niego wstąpiło. Może bal się, że odkryje jego sekret? To i tak go nie usprawiedliwiało. W sumie to nie wiedział, czemu właściwie jechał w to miejsce. Miejsce, które nostalgicznie przywoływało tak wiele złych wspomnień. Wspomnień tak okrutnych, ale również paradoksalnie szczęśliwych i przyjemnych dla duszy.  Jego ciało rozdzierała na pół dziwna fala. Nie umiał wprost określić tego uczucia. Co by było, gdyby jej nie poznał ? Nie cierpiała by. Czasami miał ochotę wydrzeć sobie serce z piersi. Tak mądrze mówiło. Widząc znajome okolice coś ścisnęło go w gardle. Poczuł narastający ból, złość, żal i wszystkie inne negatywne emocje, które skutecznie się w nim kumulowały. Nie miał żalu do życia o to co się stało. Miał żal jedynie do siebie. Samego siebie.   Otworzył drzwiczki od samochodu i staną twarzą w twarz ze wspomnieniami. Musiał za wszelką cenę stawić im czoło. Może to był jedyny sposób, by ona nie cierpiała. Sam jeszcze nie potrafił sobie na to odpowiedzieć. Idąc mijał znajome twarze. Znajome dla niego, bowiem on dla nich na zawsze pozostanie anonimowy.  Przeszedł przez małą uliczkę i jakby na chwilę zamarł w bezruchu. Wszystko wyglądało tak samo jak wtedy i nawet tak samo pachniało.
Na drżących nogach przeszedł przez starą, zardzewiałą bramę. Odgonił szczekającego psa. Instynkt kazał najpierw sprawdzić ogródek. Karol nie miał zamiaru się mu stawiać. Nie stracił na swojej decyzji. Siedziała na małym stołeczku, siwiuteńka i wyniszczona przez życie. Znów coś ścisnęło go w gardle. Cierpiała przez niego. Straciła swoją jedną córkę, a on się do tego przyczynił. Spodziewał się każdej reakcji. Od wymuszonej radości poprzez prawdziwą furię i kumulację uczuć. Spodziewał sie nawet najgorszego. Chociaż co było gorsze od widoku zmarnowanej kobiety, której odpędził sen z powiek ? Podszedł do niej ostrożnie. Nawet nie drgnęła, tylko siedziała ze spuszczoną głową.
-Przepraszam..- nie umiał wydusić z siebie żadnego słowa. Każde, które miał w zamyśle grzęzło mu w gardle. A ona obdarzyła go swoim starczym wzrokiem. Odczytał z nich ogromny ból. Po tylu latach nadal cierpiała, a on... on również przeżywał to samo. Wahała się, czy aby na pewno wybrał odpowiedni moment. Czuł jak mierzy go swoim spojrzeniem, które w ułamku sekundy stało się tak zimne. Nie wiedział czy miał znów cokolwiek powiedzieć.
-Witaj mój synu...- odrzekła zachrypniętym głosem starsza kobieta. Jej słowa odbijały się echem w jego głosie.  Nie mógł uwierzyć, że go poznała. Tyle lat...
-Jak się pani czuje?- spytał machinalnie spuszczając wzrok. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. Nie chciał rozdrapywać starych ran. szczególnie u tej kobiety.
-Wiem czemu przyszedłeś. Chodź za mną.- odrzekła i wstała zerkając na niego ukradkiem. Nie sprzeciwiał się, tylko grzecznie poszedł za kobietą. Nie był pewien czego sie od niej dowie, a raczej czy czegokolwiek sie od niej dowie. Nie mógł uwierzyć, że tak ciepło go powitała. Nie zasługiwał na to. Zdecydowanie nie zasługiwał, ale ona zawsze była miłosierna. Jak jej córka. Właśnie... jak jej córka.
Zaprowadziła go do ciemnego salonu. Nie oświetlała go żadna, chociażby najmniejsza lampka. Anna kochała mrok. Zawsze siedziała w ciemnościach, gdy on prosił, by włączyła światło. Nie słuchała go. Z czasem przyzwyczaił się do jej dziwactw. Przyzwyczaił się, bo ją kochał. Kochał nad życie. Jej odejście tak bardzo go bolało. Może, gdyby pożegnała się w inny sposób... Ocknął się dopiero wtedy, gdy starsza kobieta postawiła przed nim parujący napój. Usiadła obok Karola za sofie. Zapanowała wszechogarniająca i krępująca cisza. Mężczyzna bał się w jakikolwiek sposób odezwać. Nie wiedział, czy wypada mu cokolwiek mówić.
-Ona wcale Cię nie zdradzała. Nie mogłaby. Za bardzo Cię kochała. Po śmierci siostry byłeś dla niej wszystkim. Ja sama do tej pory nie mogę uwierzyć w to co się stało. Anna..wcale nie miała kochanka. Ona.. była chora na raka. Nie chciała Ci mówić. Dopiero teraz wiem, ze nie chciała byś widział jak znika. Myślała, ze to jedno z najlepszych rozwiązań. czasu się niestety nie cofnie. - siedział jak otępiały. Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Ona chora na raka? Ta młoda i pełna życia dziewczyna? czuł, ze nie wytrzyma dłużej.  Przytulił płaczącą kobietę i wyszedł z jej mieszkania. Wsiadł do samochodu i pojechał na cmentarz. Tak dawno tam nie był. Widok tych wszystkich grobów przygnębił go jeszcze bardziej. Sama świadomość tego, iż gdzieś tutaj spoczywa jego ukochana sprawiała, że stawał się wrakiem człowieka. Nie mógł zmienić rzeczywistości. Mógł ją po prostu zaakceptować. Jednak to wcale nie było takie proste. Nic nie jest, nie było i nie będzie proste. Bez problemu odnalazł grób ukochanej Anny. Miał wrażenie, ze dookoła unosi się zapach jej lawendowych perfum. Usiadła na ławeczce i wbił wzrok w płytę nagrobkową. Pod powiekami zbierały mi się słone krople łez, które wypływały spod zaciśniętych. Nie umiał teraz nie płakać. Wbrew pozorom miał uczucia.
-Kochanie, czemu mnie opuściłaś? Byłaś dla mnie wszystkim. Nic nie było droższe od Ciebie. każda sekunda przepełniona była myślą o Tobie. Byłaś w moich snach, w moim życiu. Moje oczy chłonęły Twój obraz bez opamiętania. Uczyłaś mnie tego co ludzkie, uczyłaś mnie kochać i być kochanym. Nigdy nie zapomnę tego, gdy spijałem słodycz z Twych ust. Niebo ani zmienia.. to wszystko były marnością przy Tobie. Błyszczałaś jak słońce.. moje własne słońce. Przy Tobie czułem, ze żyję. Byliśmy tą jednością, która nie mogła sie nigdy rozerwać. każda część mojej duszy tak tęskni do Ciebie. Przez tą tęsknotę wyniszczam siebie samego. czemu mi to zrobiłaś, no czemu?! Kocham Cię jak głupiec, do szaleństwa! Oddałbym dusze diabłu, byle byś była tylko bezpieczna. Nie zamieniłbym Cię na nikogo innego. Skarbie.. czemu to zrobiłaś? Bez Ciebie nie mam już po co żyć. jestem wrakiem, rozumiesz? - głos mu się załamał. Nie był w stanie ukryć swoich emocji. tak bardzo jej pragnął. Dotyku, zapachu, uśmiechu. I obecności. sama świadomość tego, że jest gdzieś tam na górze, nie wystarczyła mu. Chciał, by była namacalna. Mimo tego, ze minęło już tyle lat, nadal nie pogodził się z jej śmiercią. Nigdy się z tym nie pogodził. Nie umiał.
Uczyniwszy znak krzyża opuścił miejsce bolesnych wspomnień. Zdruzgotany odpalił silnik i wyjechał na drogę. ręce nadal mu drżały, ale jak najszybciej chciał być w  domu. Pod powiekami dalej kryły się krople łez. Pustka po stracie ukochanej ogarniała go całego. Nawet z tym nie wałczył, lecz poddawał się biernie wyniszczającemu uczuciu. Zjechał momentalnie na pobocze. Nie chciał doprowadzić do wypadku i śmierci niewinnych osób. Wysiadł z auta i począł głęboko oddychać. Musiał się w jakikolwiek sposób uspokoić. Usłyszawszy trzask łamanych gałęzi odwrócił się. Jak nic nie znacząca klatka przed oczyma przeleciał mu obraz dwóch mężczyzn wyjmujących pistolet. jak przez mgłę, pamiętał moment, gdy jeden nacisną spust. Nie zdążył uchronić swojego ciała przed pociskiem. Z hukiem upadł na ziemię, a jego oczy pochłonęła ciemność...

niedziela, 5 lutego 2012

Rozdział X"I sang "holy holy" as he buttoned down his pants



 Rozdział zawiera fragmenty dozwolone od +18


Może gdyby nie widziała było by jej prościej. Teraz nie mogła uciec od jego spojrzenia. Spojrzenia rozmieniającego ją na drobne.  Kiedyś  miała ogromną nadzieję na zmianę, na to, że dane jej będzie odizolować się od dominatora … koszmar po prostu powrócił. Zaklęła cicho unosząc głowę do góry. By ten tam, w niebie usłyszał jej bluzg i dał jakikolwiek odzew. Chociaż nie wierzyła.  A mogła. Co to by jej dało? Kolejne godziny spędzone na klęczeniu w Kościele lub słuchanie moralizatorskich kazań pysznych księży. Skrzywiła się, bowiem oczyma wyobraźni widziała to co zawarła w myślach. Toksyczna wizualizacja podsycała złość. A tą kumulującą się złość musiała wyładować. Osobnik stojący przed piętnastolatką nadawał się do tego idealnie. Kolejne wizualizowane myśli nie należące do najmilszych. Nie najmilszych dla niego. Ona zaś mogła stać się panią i władczynią. Władczynią jego całego.
                Miło jest pomarzyć, gdy marzenia są jedyną ucieczką. Frida z niesmakiem zauważyła, że odlot od rzeczywistości zdarza się jej coraz częściej.  Kolejna wiązanka przekleństw posłana ku górze. Niech się podsyci cierpieniem nieletniej. Niech ukarze za nieposłuszeństwo. Niech ukarze ją jak Balladynę.  Na chwilę zapomniała o obecności pasożyta. Jednakże powietrze przesiąknięte zapachem jego drogich perfum skutecznie drażniło jej nozdrza. Uśmiechnęła się ironicznie, patrząc mu przy tym w oczy. Ukazać nieśmiałość. Spuściłby się w niej tu i teraz. Gdy była twarda bał się jej i to go gubiło. A ona nie była głupia. Nawet jeśli na taką wyglądała.
-Odezwiesz się czy nie?- zadrżała, pragnęła w tej jednej chwili sprawić by znikł z zasięgu zielonych tęczówek. Siła perswazji nie działa. Nie działa, gdy zdawała się być potrzebna.  Wzruszyła ramionami. Bo po co niby miała odpowiadać? Nie przyniosło by to żadnego pozytywnego efektu. A jednak. Założyła ręce na piersiach. Nie lubił tego, a blondynka doskonale to wiedziała. Chęć rozsierdzenia mężczyzny narastała i przyćmiewała zdrowy rozsądek.
-A co ja jestem? Ty chcesz to mam się odezwać. Żartujesz sobie chyba. Kostka brukowa jest ciekawszym rozmówcą niż ty!- ostatni wyraz podkreśliła pisząc go palcem w powietrzu. Lewą nogą wybiła jakiś rytm. Przymrużyła lekko oczy, jednakże ich ironiczny wyraz pozostał niezmienny.  Zdenerwował się. To mało powiedziane. On się ewidentnie wkurwił. Policzki płonęły mu żywym ogniem. Upokorzyła go, aż nazbyt bardzo. Raz kozie śmierć. Ona zaryzykowała. W obronie własnego „ja”. W obronie własnego człowieczeństwa i godności. W obronie tego, czego już nie miała od dawien dawna.  Ale czy warto? Oczywiście, że warto.
-Ty mała zdziro!- warknął, na co ona cicho się roześmiała. Jego złość doprowadzała ją do łez, łez szaleństwa. Patrząc na owego rozpustnika nie widziała nic, poza kupą nic nie wartego cielska.  Człowiekiem go nazwać nie umiała. Pogardził nią jak tylko mógł. A ona nie zamierzała być mu posłuszna. Czasy, gdy kobieta bała się mężczyzny jak ognia stały się teraz odległym snem. On także musiał to wiedzieć, jednakże nadmiar testosteronu w jego umyśle sprawił, iż zapomniał o tym aspekcie. Podniosła na niego wzrok, który przez chwilę dokładnie lustrował czubki jej butów. Nawet nie chciała wyobrażać sobie tego, co by z nią zrobił, gdyby byli sam na sam. Po jego oczach widziała jak bardzo musiał się hamować. To wszystko przemawiało przez niego tak wyraźnie. Chociaż próbowała, nigdy nie umiała rozgryźć tego człowieka. Intrygował ją od samego momentu poznania. Zagnieździł się w jej sercu gdzieś, gdzie ona sama nie dały rady dojść. Paradoksalnie uciekała od czegoś, czego sama była częścią. Uciekała od tego co się stało i co trwało nadal. Płakała w poduszkę, gdy nikt nie widział i cieszyła się, gdy dookoła niej siedzieli wszyscy. Nie zwykła okazywać słabości, uważała, że to ją zabije.
Patrząc w twarz człowieka, zastanawiała się, czy nie rzuci się na nią. W jego pociemniałych od złości oczach dostrzegła nieznaczny błysk pożądania. Przecież tak dawno nie widział jej ciała. Musiał się hamować, co stało się dla niego najdłuższym z możliwych wyroków. A ona chociaż nie była w nim, wiedziała.  Postanowiła się w końcu odezwać. Przecież na to czekał. Jako klient miał prawo do wszystkiego.
-Zamknij się! Czy ja na każde Twoje zawołanie mam rozszerzać przed Tobą nogi? Czy to, że chcesz oznacza, że muszę? – wrzasnęła wzbudzając zainteresowanie przechodniów. Obejrzał się dookoła i widział ich łakomy na nowe plotki wzrok. Teraz jednak zajęty był czymś innym. Wpatrywał się w tą stojącą przed nim postać dziewczyny. Kobiety. Mierząc ją wzrokiem czuł przypływ pożądania, który jego zdaniem miał zabić bezsilność i złość. Jadąc tutaj, nie sądził, że ujrzy Fridę. Jego podejrzenia rosły z minuty na minutę. A ona przecież nie mogła się dowiedzieć. Na pewno nie teraz. Pragnął dać jej karę. Ukarać za to, czego nie zrobiła. A mógł wszystko. Wypowiedź blondynki sprawiła, iż nie wiedział co odpowiedzieć. Chora mentalność nakazywała mu tylko jedno. Ciało współgrało z jej myślą. Uśmiechnął się przebiegle nachylając się ku wystraszonej dziewczynie. Podczas zbliżenia swoich ust do jej szyi, poczuł jak zadrżała.  Jak słodko.  Znów była jego.
-Nie rób scen skarbie. Jedziesz ze mną…- szepnął jej do ucha, lekko przegryzając jego płatek.  Kolejny raz zadrżała, próbowała się wyrwać, lecz on był silniejszy. Oddalił się od niej, z  tym nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Ewidentnie się nią bawił. Robił wszystko, by czuła się jak pył. Nic nie ważny pył.
Opierała się, jednak udało się mu wsadzić ją do samochodu. Ten strach wymalowany na twarzy… Twarzy aniołka, który wcale nie był taki święty, jak go malują. Patrząc w lustro widział jak siedzi skulona. Napawał się jej strachem, bezsilnością, zażenowaniem. Bo przecież tylko to mogła czuć. A zaraz miała poczuć się jeszcze gorzej, co wcale nie martwiło go. Zacierał wprost ręce myśląc o tym, co miało nastąpić za chwilę. Skazała go na post, a on nie zwykł pościć. Nie zwykł czekać, a kazała. Nie zwykł prosić i tym razem tego nie zrobił. Jechali w milczeniu. Nawet z radia nie wypływała żadna muzyka. Cisza karmiła ich oboje. Ją niepewnością, jego pobudkami. Nie była w stanie nic powiedzieć. Milczała, by nie zakłócić tego, co miało się wydarzyć. A przecież mogła. Pobawić się w wybawicielkę uciśnionych dziewic. Już nie dziewic.
Hotel. Jeden z  tych pięciogwiazdkowych, na który tylko najbogatsi mogli sobie pozwolić. Przestronny budynek pomalowany na czerwono, z wielkim szyldem u góry. Dookoła ogrodzony ogromną bramą. Przyozdobiony pnącymi się ku górze roślinami. Musiała skupić się na czymś innym. Jej wzrok przyciągały kolory, jednakże umysł ciągnęło do zupełnie innych aspektów. Miała taką ogromną ochotę się rozpłakać. Zrzucić twardą skorupę i pokazać miękkie ciało. Stać się mięczakiem. Cofnij. Ona już nim była. Nie śmiała się odezwać, słowa grzęzły jej w gardle. Gdzie podziała się ta odwaga? Odpłynęła wraz z prądem. Zaraz musiała wysiąść. On już to zrobił i teraz sprawiając wrażenie kurtuazyjnego dżentelmena pomógł jej uczynić to samo. Nawet nie podziękowała. Nie czuła takiej potrzeby. Szła za nim posłusznie, niczym piesek prowadzony na smyczy. Suka prowadzona na smyczy. Przekroczyła bramę, która zamknęła się za nią z łoskotem. Podskoczyła niezauważalnie do góry. Miała wrażenie, że przekracza mury więzienia. A zaraz ubiorą ją w pasiak i oznaczą numerkiem. Opiszą jej przewinienia i nigdy nie ujrzy światła dziennego, ani rodziny. Bo przecież jej nie ma.
Kokietował recepcjonistkę. Ona uśmiechała się zalotnie, eksponując swój biust ukryty za białą służbową koszulą. Prowokowała spojrzeniami, kusiła ustami nasyconymi krwistą szminką. Poprawiała włosy i świergotała wesoło. Gdyby mogła rozłożyłaby nogi tu i teraz. A on mógłby wziąć ją na blacie, przy akompaniamencie wszystkich par oczy skierowanych właśnie na nich.  Położył ją delikatnie, patrząc wprost na jej twarz. Pochylił się, by zatopić swoje usta w jej wargach. Smakował ich, aż do utraty tchu. Dokładnie penetrował jej jamę ustną swoim językiem,  a jego ręce gniotły  jej obfity biust. Z pocałunkami schodził coraz niżej, najpierw całując jej szyję, a następnie schodząc niżej. Zwinnymi ruchami rąk rozpiąłby jej bluzkę, równie sprawnie zdjął koronowy stanik i wypuścił jej przyjaciółki na spacer. Ona zaś pieściła  jego męskość przez materiał spodni , pobudzając ją do życia. Sam położył się na biurko, tak, że znajdował się nad nią. Podwinął  jej czarną spódnicę do góry, po czym włożył dwa palce w jej wnętrze. Poruszał nimi rytmicznie, sprawiał, żeby stała się wilgotna. Każdy jęk zagłuszał pocałunkiem. Ona rozpinała mu koszulę, potem zaś spodnie. On natomiast pozbawił jej spódnicy, sprawiając, ze została w samej bieliźnie. Poprosił ją o wstanie z biurka i uklękniecie przed nim. Dziewczyna zdjęła  mu spodnie, coraz bardziej pobudzając jego nabrzmiałą już męskość.  Dotykała  ją delikatnie palcami, po czym pozbawiła  go bokserek. Wzięła jego penisa w posiadanie, ssąc go dokładnie. Zapewniłaby mu niezwykłą rozkosz. A kiedy on wypuściłby z siebie nasienie połknęła  je. I wciąż była  tak cudownie wilgotna…
-Przepraszam w czym mogę pomóc- usłyszawszy damski głos ocknął się z transu. Był nieźle pobudzony, to co przeżywał przechodziło jego oczekiwania. Pragnął jak najszybciej się zaspokoić. Widząc pytające spojrzenie recepcjonistki zarezerwował pokój, jak najdalej od wszystkich innych. Kiwnął głową na Fridę, by ta szła za nim. Ona zaś przełknęła ślinę i przeżegnała się. Nic jej teraz nie zostało.
Weszła na ostatnie piętro. On jechał windą, ona zaś poszła schodami, by jak  najbardziej przedłużyć  mającą się zaraz rozegrać scenę.  Karol czekał na nią, a jego wzrok przepełniony był pożądaniem. Wzięła głęboki oddech. I ruszyła. Weszła pierwsza, czekając, aż zamknie za sobą drzwi. I zamknął. Od razu zdjął kurtkę, potem marynarkę. Poluźnił krawat. A dziewczyna stała, unikając jego spojrzenia. Podszedł do uniósł i podbródek, tak, by spojrzała mu w oczy.  Nie zrobiła tego. Karol nie zamierzał poprzestać na jednym działaniu. Sam zdjął jej chustę, potem płaszczyk. Lustrował ją zachłannym spojrzeniem od góry do dołu. Ta bardzo jej pragnął, że aż miał ochotę zawyć. Automatycznie przypominały mu się obrazy jej nagiego ciała. To napędzało go i jego wzrastający poziom testosteronu. 
-I co maleńka.. Widzę, że nie czujesz tego co ja.- sarknął podchodząc do niej i kładąc ręce na biodrach. Strzepnęła je, co wywołało u bruneta salwę śmiechu, jednocześnie spotęgowało odwrotne uczucie u blondynki. Tak dawno nie czuła tego poniżenia. Mogła chociaż na chwilę zapomnieć, a teraz? Teraz znów czuła się jak jednorazowa szmata. Nie miała już godności, jej ciało było tylko po to, by męski członek mógł je spenetrować Nie szanowała siebie. Czuła wstręt i odrzucenie. Do siebie i do niego. Kazał patrzeć jej w oczy. W oczy gwałciciela. To było ponad jej siły. Nie chciała walczyć z czymś, co ją zabija. Nie tak od razu, lecz po małym kawałeczku zadając coraz gorszy ból. Piwne oczy lustrowały ją, a silne dłonie spoczywał na biodrach. Doskonale czuła zapach perfum, ich intensywna dłoń sprawiała, iż dostawała mdłości. Miała ochotę wykrzyczeć mu to wszystko w twarz, lecz on przystawił jej nóż do gardła. Samym spojrzeniem wbijał go coraz głębiej. Aż nie mogła oddychać. Strzepnęła jego ręce i odsunęła się. Nie miała pewności bezpieczeństwa. A o pomoc prosić nie mogła. Zabił by ją. Będąc tu i teraz, poprosiła by go o to. Wręcz by błagała. Przybrała postać kamiennej maski, lecz to nie działało. Ukazała już słabość, on to dostrzegł. Podchwycił jej rozbiegany wzrok. Miała wrażenie, jakby serce wyrywało się z jej piersi. Próbowała uregulować przyspieszony oddech. Na próżno.  Z każda myślą stawał się on coraz szybszy. Nikt nie wykonał pierwszego kroku. Obrzuciła przelotnym spojrzeniem jego pogardliwy uśmieszek. Przymknęła lekko powieki, lecz zaraz na powrót je otworzyła.  Powoli zbliżał się ku niej, a ona od niego uciekała. Równie powoli. Co kilka sekund odwracała się do tyłu, by nie wpaść na jakiś przedmiot. Zapędził ją w kozi róg. Nie miała jak uciekać. Wszelkie pole manewrów zamknęło swoje zasoby. Zacisnęła pieści.
-Zostaw mnie!- poprosiła, tym razem cicho. Brunet tylko wykrzywił twarz w grymasie i zacierał ręce.
-Chyba sobie żartujesz skarbie. Teraz jesteś moja- rzekł gardłowym głosem blokując blondynce ucieczkę swoim ciałem. Frida widziała, że nie ma dla niej ratunku. Nie chciała się teraz rozpłakać, chociaż pod powieki cisnęły jej się łzy. Pragnęła upaść przed nim na kolana i błagać o ocalenie. Nie zrobiła tego. Oszołomiona nie zareagowała, gdy jego usta dotknęły jej warg.  Mężczyzna całował dziewczynę zachłannie, lekko kąsając jej wargi. Nie zważał na jej opór, na to, jak bardzo się broni. Nie przerwał czynności, napierał ustami coraz bardziej. Dłonie ułożył na jej biodrach, by mu nie uciekła. Frida próbowała się bronić, odepchnąć  go, lecz nie dała rady. Jego pocałunki stawał się coraz bardziej intensywne. Poczuła jak zaczyna wpychać swój język w jej jamę ustną. I tego nie umiała powstrzymać. Czuła się tak strasznie bezsilna. Zbesztana przez bliźniego. Gdzie ta biblijna miłość? Zanikła bezpowrotnie z rozwojem cywilizacji. Teraz takie osoby jak ona ponosiły tego skutki. Jego język zataczał małe koła, dotykając jej podniebienia. Szarpała się coraz mocniej. Nie wypuścił jej. Uścisk stawał się coraz bardziej żelazny. Męskie dłonie błądziły śmielej po ciele. Przesuwały się powoli w górę dochodząc do piersi dziewczyny. Położył na nich swoje ręce, co spotkało się z protestem.  Zgniótł je lekko, obu dając tyle samo energii. Krzyknęła. Z bólu czy z podniecenia. Wolał by drugą opcję. Pierwsza tez nie należała do najgorszych. Jeżeli staniała alternatywna jakakolwiek, nigdy nie miała złego charakteru. Jedynie dawała mniejsze zło, ale zło.
Frida czuła coraz bardziej ogarniającą pustkę. Nie chciała tego, chciała tylko znaleźć się w ciepłym łóżku i na dodatek bez niego.  Całe ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwo. Zwinny język Karola posuwał się wzdłuż jej szyi, by zaraz trafić do ust. Ocierał się o nią, dziewczyna czuła jak jego męskość wbija się jej w udo. Kolejny raz poczuła rażące obrzydzenie.  On zaś przeciwnie. Rozkoszował się jak na razie małym skrawkiem jej ciała. Sam czul, ze jego penis jest gotowy, by zanurzyć się w rozkoszne wnętrze młodej dziewczyny. Sama myśl podniecała go do granic możliwości. Nie chcąc czekać podniósł blondynkę lekko do góry, chcąc by objęła go w pasie. Nie zrobiła tego, lecz brunet i tak zrobił swoje. Położył ją na łóżko i oddalił się. Leżała na nim wystraszona, lecz dla niego na piałeś pościeli wyglądała pięknie. Tak młodo i kwitnąco, a takie dziewczyny lubił.
-No no malutka- położył się obok niej, przekręcił tak, ze leżała nad nim. Jego dłonie ściskały jej pośladki. Wyczuwał opór dziewczyny, lecz całkowicie go ignorował. Chciał by było dobrze mu i tylko mu. Lewą rękę zdjął z półkuli dziewczyny i zgarnął jej włosy z twarz. Uśmiechnął się zjadliwie i przekręcił się tak, ze teraz on był górą. Zwinnymi ruchami rąk zdjął z niej szary top i rzucił go gdzieś w kat. Frida nie mogła znieść tego, co ten drań robił z jej ciałem. Nie miała zbyt wiele siły, by go odepchnąć, a mimo to bezskutecznie próbowała się bronić. Jego dłonie pieściły jej piersi przez materiał koronkowego stanika. W ruchach mężczyzny nie było ani grama delikatności. Sprawiał tej młodej dziewczynie ból, którym się żywił. Zachowywał się jak szaleniec, sam mówił o sobie  w tym momencie. Dłonie odnalazły zapięcie stanika i sprawnym ruchem pozbawiły zielonookiej ostatniej, górnej warstwy ochronnej. Zasłaniała się dłońmi, lecz rozsunął je. Oczom nienasyconego ukazały się jędrne piersi nastolatki, falujące przy każdym jej oddechu. Wpatrywał się w ni chwile, zaraz zaś jedna z piersi wziął sobie do ust. Przegryzał nabrzmiałą sutkę, ssąc ja na przemian. Poczuł jak ciało dziewczyny mimowolnie wygina się w łuk. Nie zaprzestawał czynności, przeniósł się na drugą pierś. Frida poczuła jak po jej policzkach cieknął łzy.  Każda sekunda doprowadzała ją do stopniowego wyczerpania. Modliła się by przestał, lecz pieszczoty nasilały się.  Nie chciał mu ulegać, chociaż jej ciało inaczej reagowało na dotyk mężczyzny. Zagryzła wargę, gdy poczuła jak jego język zakreśla małe kółeczka wokół jej pępka, a dłonie rozpinają rozporek spodni.  Przymknęła oczy, gdy powoli zsuwał jej spodnie. Nie wiedząc kiedy zalała ją fala wściekłości. Poczęła szarpać się jeszcze mocniej, kopnęła Karola w krocze. Korzystając z chwilowego osłupienia mężczyzny wstała i biegła  w kierunku drzwi. Niestety, on miał przewagę. Złapał ją i agresywnie rzucił na łóżko, Jego twarz pokrywały kropelki potu, a wzrok pałał żywym, nienawistnym ogniem.  Nie mógł znieść zniewagi. Oddychał ciężko, nie panował nad sobą.
-Ty głupia suko! Myślałaś, ze mi uciekniesz?!- wysyczał i uderzył dziewczynę w twarz, także, ze zawyła z bólu. Z jej wargi zaczęła spływać czerwona ciecz, brudząc hotelową pościel. Ukarał ją, a ona już nic nie robiła. Leżała bezwiednie, nie otwierała oczu, lecz szlochała. Pokręcił głową i zabrał się za kontynuację przerwanej czynności. Zsunął jej do końca spodnie, ich los podzieliły czerwone figi. Mężczyzna wsunął w nią dwa palce, miarowo nimi poruszając. Znów ciało nastolatki wygięło się w łuk, a wnętrze robiło się coraz bardziej wilgotne. Czuł, ze jego spodnie zaraz eksplodują. Pozbawił sam siebie spodni i ujął w dłoń nabrzmiałego członka. Nakierował go i wszedł w dziewczyną. Poruszał się agresywnie, a ona krzyczała. Na przemian zanosiła się historycznym szlochem. Karol nie chcąc wzbudzić podejrzeń zakneblował jej usta dłonią. Gdy poczuł, ze rozkosz jest już blisko zawył i opadł oko dziewczyny. Dopiero teraz otworzyła oczy, w  których dostrzegł tyle bólu i cierpienia. Niepowtarzalnego cierpienia. Pomimo iż była bierna, nie mogła nawet usiąść. Wszystko ją bolało. Nie tylko fizycznie, ale także psychicznie.  Chciała tak bardzo teraz znaleźć się przy matce. Tak bardzo, lecz nie mogła.

Tytuł rozdziału:* "I śpiewałam świety, świety, gdy rozpinał swoje spodnie.."- cytat zaczerpnięty z piosenki Tori Amos " Me and a Gun."

No i oto mamy rozdział X. dziękuję wszystkim, którzy to czytają. Mam nadzieję, że pojawią się jakieś komentarze, gdyż liczę na waszą opinię ;)
Miłego czytania ;)

wtorek, 24 stycznia 2012

Rozdział IX:"Ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty.."

- I jak zrobiłeś coś?- spytał siedzący na obrotowym krześle mężczyzna. Splótł dłonie, a w ustach trzymał fajkę, której siwy dym roznosił się po ciasnym, zaciemnionym pomieszczeniu. Mierzył groźnym spojrzeniem stojących przed nim mężczyzn. Oni zaś pod jakby spadającą na nich presją spuścili oczy do dołu, bojąc się mierzyć z nim spojrzeniem. Szatyn mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i nie zważając na obecność osób czekających na jego wyrok zabrał się za przeglądanie leżących na drewnianym, lekko wyszczerbionym biurku dokumentów, nie mających wcale podłoża o legalnym znaczeniu.
Tak- wysoki blondyn zebrał się na odwagę i ten jeden wyraz wyszeptał ledwo dosłyszalnie. Domniemany szef na powrót odwrócił się do nich, unosząc brwi do góry. Kąciku spierzchniętych ust drgnęły mu w pół uśmiechu.
-Dobrze się spisałeś… Zostań, a wy- pokazał palcem na resztę brygady- zanim policzę macie opuścić to pomieszczenie!- warknął. Mężczyźni znając porywczy charakter dowodzącego wyszli, zanim ten zdążył policzyć do obiecanych „trzech”. Szatyn spostrzegłszy nieobecność niepożądanych osób trzecich zatarł ręce i zbliżył się do swego uniżonego sługi, czekającego na niego ze splecionymi dłońmi i spuszczoną głową.
-Jako jeden  nielicznych się spisałeś, więc dostaniesz ode mnie nagrodę i misję specjalną.- powiedział szatyn stojąc blisko zdenerwowanego prymusa. Ten zaś spojrzał na niego wymownie nie za bardzo wiedząc o co chodzi.
-Jaką?- spytał przełykając ślinę, która skutecznie utrudniała mówienie. Modlił się w duchu, by było to coś w miarę normalnego.
-Bo jest taka sprawa…- zaczął szef ściszając tajemniczo głos, jakby bał się, że dusze zmarłych podsłuchają ich mającą ogromną wartość rozmowę.

(….)

-Wstawaj ! Żyjesz?!- całkowicie nieprzytomna uniosła jedną brew do góry. W jej uszach dźwięczały jakoby dzwon słowa zaniepokojonego mężczyzny. Uniosła się lekko na łokciach, a poczuwszy przeszywający ją ból w plecach syknęła. Czuła się jakby ją co najmniej kamieniowali. Każda, nawet najmniejsza cząstka jej młodego ciała prosiła o znieczulenie i chociażby chwilowe umorzenie bólu. Raz, dwa trzy…Policzyła sobie w myślach i postawiła swoje ciało do jako takiego pionu. Przetarła dłonią zamglone oczy. Po chwili zaćmienia nadeszła nagła chwila przebudzenia. W panice rozejrzała się dookoła siebie. Zero znajomych twarzy, zero jakichkolwiek znanych dusz. Źrenice dziewczyny poczęły rozszerzać się coraz bardziej. Bacznie lustrowały obskurne wnętrze autobusu, w którym się znajdowała.
-Dziecko, co jest z Tobą?- dygnęła pod falą potężnego głosu zirytowanego kierowcy. Mężczyzna uważnie obserwował dziewczynę, ta jednak nie zwracała na niego uwagi.. Nie wiedział co jej jest, zachowywała się jakby nie przebywała na Ziemi, tylko całkowicie dalej. Na chwilę sam popadł w zadumę.
Zielonooka oprzytomniawszy całkowicie podniosła się i wstała z niewygodnego siedzenia. Przeciągnęła się ledwo dostrzegalnie, po czym stanęła, by odpowiedzieć kierowcy. W zamian to on całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Położyła mu delikatnie rękę na ramieniu, na co odwrócił się. Zobaczyła jego pełną zmarszczek, twarz o ciemnej karnacji. Pod oczyma dostrzegła wyraźnie rysujące się ślady zmęczenia. Niebieskie tęczówki straciły na blask, stały się matowe i niemalże szare. Kryło się w nich coś dziwnego, jednakże dziewczyna nie pałała chęcią rozwiązania ich zagadki. Sama odwróciła wzrok, gdyż kontakty wzrokowe peszyły ją, a na tego mężczyznę patrzyła się wystarczająco długo, co mógł uznać za brak kultury.
-Ja.. już pójdę- zacinała się, jej głos drgał przy każdej wypowiedzianej listerze. Zdenerwowana splotła dłonie.
-Poczekaj. Gdzie chciałaś dojechać?- spytał siwiejący brunet, nie wyróżniający się z kanonu męskich osobistości. Frida spojrzała na niego nieufnie. Nie potrafiła tak ufać ludziom, jak kiedyś. Teraz wszystko diametralnie się zmieniło.
-Do szpitala- wyszeptała bardziej do siebie niż stojącego przed nią starszego pana, opierającego się o ramę.
-Podwiozę Cię.- uśmiechną się do dziewczyny ledwo zauważalnie. Czuł, że ta mała istota potrzebuje pomocy, lecz sama się o nią nie spyta. Czekał cierpliwie na jej reakcję. W skupieniu lustrował zmieniającą się z sekundy na sekundę mimikę twarzy. Jakże ona bardzo kogoś mu przypominała….
-Nie nie trzeba. Pójdę pieszo- sprecyzowana odpowiedź nieco zbiła mężczyznę z tropu. Skinął tylko głową, nie chciał mówić nic więcej. Nie nalegał, nie miał natarczywości w genach. Odeszła. Patrzył jak odchodzi, a jej obraz zamazuje się w strugach deszczu. Westchnął, po czym zasiadł za kierownicą. Ostatnie spojrzenie na szybę. Dziewczyna zniknęła. On także odjechał.

Szła moknąc.  Przesiąknięta zimnym deszczem marzyła o tym, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Pochyliła głowę, by natarczywe krople deszczu nie zrosiły jej twarzy. Jesień, wyjątkowo nieprzychylna tego roku dawała się we znaki. Jej. I nie tylko jej. Mieszkańcy przemykający się pospiesznie pragnęli tak samo jak ona, by deszcz ustąpił miejsca słońcu. Rozcierała dłonie, by chociaż trochę się rozgrzać. Nawet nie miała pojęcia, gdzie się znajdowała. Obce budynki, ludzkie twarze… Zero jakiejkolwiek znajomej osoby. Totalna pustka. Pokręciła głową, nie mogła uwierzyć w swoje nieszczęście.
Droga dłużyła się dziewczynie w nieskończoność. Na domiar złego zagłębiała się coraz dalej w nieznane.

Nie wiedziała co miała robić.Całkowita pieprzona dezorientacja.. Ciemna dziura. Tylko ja nadaję się do tak pojebanego teatru. Pomyślała przechodząc przez ledwo dostrzegalne białe pasy. Ktoś powinien je odmalować. One mają być białe i widoczne, a nie.. Ktoś może przez to stracić życie. Spojrzała z przekąsem na latarnię, obok której właśnie przechodziła. Kąciki ust drgnęły w ironicznym półuśmiechu. Latarnia i ona.. To prawie jedno i to samo.
Jedna kropla. Podmuch wiatru. Dwie krople. Podmuch. Kolejne trzy. I kolejny podmuch. Nieudolnie zabijała myśli. Jako dziecko liczyła baranki, by zasnąć lub się uspokoić, co by nie roznieść domu. A teraz?Piętnastolatka idąca przemoczonym chodnikiem, nucąca pod nosem jakaś bezsensowną wyliczankę. Doprawdy żałosne. Nawet nie rozglądała się dookoła… Bo niby po co? Wolała iść przed siebie, może cudem wpadła by pod koła rozpędzonego samochodu. Albo.. Jakiś schizofrnik postanowiłby zabawić się jej kosztem, robiąc sekcję na człowieku…Nie ma co. Pisała sobie ciekawe scenariusze. Prychnęła. W jej mniemaniu nie była aż tak kreatywna… Nie aż tak…
Stanęła jak wryta, gdy poczuła na swoim ramieniu uścisk męskiej dłoni. I znów liczyła barany… Jeden, drugi, trzeci.. Nie pomagało.Oddychała ciężko, była niemal pewna, ze obcy mężczyzna słyszy bicie jej serca.Nie opanowywała się jednak. Nie miała po co.I na co ja głupia liczę? Że mnie wypuści.?! Pewnie o mnie słyszał? No tak.. Kto by nie słyszał o kimś, kto obciąga facetom prawie za darmo…Wywróciła oczyma, by ukryć potęgujące się uczucie strachu. Nie wiedziała czy ma uciekać,czy zacząć monolog grzecznej dziewczynki. Czy też milczeć… Rozum podpowiadał jej rozwiązania, które pasują do cywilizowanej nastolatki dwudziestego pierwszego wieku. Ona zaś miała ochotę kopnąć napastnika w czuły punkt i po prostu uciec,krzycząc „ Pomocy!”. Nie zrobiła tak jednak. Tylko w wyobraźni był tak odważna i ekscentryczna.
Sekundy zamieniały się w minuty. Każda kolejna jednostka potęgowała się coraz bardziej. Spojrzeć. Nie spojrzeć. To trochę jak: Być albo nie być. Ona zdecydowanie wolała nie być, ale nie takie rozważania ją satysfakcjonowały. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Pomyślała. Odwróciła się. Ta decyzja kosztowała ją wiele wysiłku, a był to ułamek sekundy. Zobaczyła go. Stał za nią. Wiedziała. Nie wiedziała. Przyłożyła dłoń do czoła, a potem zaś wydała z siebie krótkie westchnięcie…..

Czas poplątał kroki
Jest łagodny i beztroski
Ma zielone kocie oczy
Tak samo jak Ty*

No...i mam za sobą przenoszenie wszystkich rozdziałów ^^ Jestem z s siebie dumna ^^ W rozdziale została wykorzystana piosenka zespołu Coma, pt.:"Sto tysięcy jednakowych miast" ;))

Zapraszam do komentowania ;)

Rozdział VIII:"Opowiem Ci..."

-Opowiem Ci wszystko od początku- westchnęła starsza pani- Zaczęło się od tego…., że Twoja matka nigdy nie była kobietą, której chłopcy unikali jak diabeł święconej wody.  Nie chcę zrobić z twojej matki kogoś, kto w życiu popełnił wiele błędów. Za młodu nigdy nie zrobiła czegoś, co było by wbrew drugiej osobie. Pozwól skarbie, że opowiem Ci bajkę. Bajkę o twojej matce. Nie będzie ona ani zbyt długa, a ni zbyt krótka. Chcę, byś znała prawdę. I proszę Cię o jedno: nie bądź zła na Annę, za to, że nie powiedziała Ci o tym wszystkim. Jej samej było niezmiernie ciężko. Nikt nie mógł znieść jej codziennych łez. Wylewała hektolitry wody, lecz to nie pomogło. Wysłuchasz mnie kochaneczko?- staruszka zwróciła oczy ku milczącej w zadumaniu dziewczynie. Wyraz jej twarzy ukazywał jak bardzo nie wierzyła w tą opowieść. Prowadziła wewnętrzną walkę, której nie mogła rozstrzygnąć. Bez wątpienia cierpiała, bała się jak każdy usłyszeć bolącej prawdy. Malinowe usta zacisnęła w wąską kreskę, ukazując przy tym swoją konsternację. Zielone oczy pociemniały, a twarz zbladła. Oddychała ciężko, lecz mimo wszystko starała się zachować spokój. Myślała o wszystkim i o niczym, by tylko zagłuszyć pulsującą prawdę. Słowa dawnej sąsiadki trafiały w samo sedno. Gdzieś na dnie jej pokaleczonej duszy znajdowało się ziarenko nadziei, lecz przez  mające zaraz paść słowa miało ulec zniszczeniu. Wewnętrzny krzyk rozdzierał jej ciało na milion kawałeczków. Jak bardzo się bała poznać prawdę, którą potem miała się karmić przez resztę swojego życia. Uchyliła lekko usta by odpowiedzieć przecząco, lecz coś naraz zaczęło krzyczeć. Nie pozwalało jej powiedzieć „nie”, a chóralne głosy kłaniały się ku poznaniu bolesnej prawdy. Westchnęła kilka razy, a wzrok wbiła we własne paznokcie pokryte fioletowym lakierem.
-Tak…- wypowiedziała z ociąganiem tak bardzo istotny dla niej wyraz. Wciąż pozostawała pod wpływem nieznanego amoku. Rozmyślała nad tym, czy aby dobrze zrobiła. Rozważała wiele rodzących się w jej głowie zastępczych alternatyw. Jednak żadna nie była dobra. Zmuszała sie do czegoś, co było jednym wielkim kłamstwem.  Każdy zna wiele bajeczek i przyporządkowuje je pewnym osobom. Tak było, jest i będzie zawsze. Mimo, że świat pędzie do przodu ludzie wciąż trzymają się żelaznych stereotypowych zasad. To z pewnością nie jest coś, co można uważać za słuszne. Wolność i prywatność- tym się teraz oddycha, niestety.. Coraz więcej ludzi pobocznych zna Twoje tajemnice, sekrety, o życiu na płaszczyźnie intymnej nie wspominając. Ludzie wiedzący o Tobie więcej, niż Ty sam o sobie to mnożąca się armia…
-Słuchasz mnie, czy nie?- skrzeczący głos staruszki odbił się echem po ogródku trafiając na ostatku do uszu zamyślonej nastolatki. Wybudzona z letargu drgnęła lekko, jak zboże poruszone powiewem lekkiego wiatru. Przymrużyła oczy, jakby chcąc rozgryźć tą cnotliwą staruszkę. Dziewczyna nie mogła znieść tego, iż ta kobieta wie więcej o niej. O życiu jej matki, jej rodzonej matki, z której łona powstała.
-Tak słucham- lakoniczna odpowiedź powiewająca chłodem i empatią. Prawowity odbiorca zlustrował ją bacznie zielonymi, wypłowiałymi od starości tęczówkami. Tęczówkami, w których kryło się wiele nieznanych tajemnic. Życie i śmierć w jednym kłosie zebrane- mawiała kiedyś staruszka, lecz teraz jej usta już nie rozchylały się by wypowiedzieć to jedno zdanie. Odchrząknęła, by móc kontynuować swą opowieść.  Czuła, ze nastolatka nie chce przyjąć tego do siebie. Prawda bolała, a usłyszana od osoby trzeciej bolała jeszcze bardziej. Staruszka nie zrażała się jednak. Za swój prawowity obowiązek uważała poinformować tą młodą damę o tym, co zapełniło by luki w jej życiorysie i nie wyrokowało by niedokończona autobiografią. Pożółkłymi od pracy rękoma, które okalał twardy od pracy naskórek skubała rąbek swojego fartucha. Głowę spuściła w dół, marszcząc siwe miejscami powieki. Czekała na odpowiedni moment, by móc przemówić. Jej starcza naiwność graniczyła z cudem. Pomimo życiowego doświadczenia, nie potrafiła zobaczyć jak bardzo Frida nie chciała znać prawdy, jakakolwiek by ona nie była. Dar prorokowania stracił na swej możności wywołując w kobiecie stan lekkiego niepokoju. Niestety ona już nie potrafiła przewidzieć. Nie potrafiła przewidzieć tego co będzie. Dla niej zagłębianie się w ludzką dusze było jak przeżycie w całości II wojny światowej.
-Dobrze, skoro słuchasz- urwała w pół zdania, by jak się jej wydawało zbudować napięcie pasujące do sytuacji- opowiem Ci całą historię.- podniosła wzrok na blondynkę, na twarzy, której malował się grymas niezadowolenia pomieszany z grymasem bólu. Nie zważywszy na to odchrząknęła, by móc rozpocząć swą epicką wypowiedź.
-Dawno, może nie aż tak dawno temu w małej ukraińskiej wiosce przyszła na świat mała dziewczynka. Mieszkała wraz z rodzicami w drewnianym domku nieopodal lasku. Dziewczynka uwielbiała tam przebywać. Jak nikt kochała przyrodę, a obcowanie z nią uważała za jeden z największych prezentów. Z pewnością nie była ona osobą, która nadmiernie pragnęła towarzystwa ludzi. Nie lgnęła do nich, co jej rodzice uważali za przejaw aspołecznych zachowań. Z czasem dziewczynka dorastała, a ‘dzikie’ zachowania nie ustawały, wręcz przeciwnie. Z wiekiem, gdy owa bohaterka dojrzewała zakorzeniało się to w niej jeszcze bardziej. Nieświadoma problemy brnęła w jego głąb jeszcze bardziej nie starając się dostrzec powagi sytuacji. Rodzice w końcu postanowili sami zacząć działać. Po wielu naradach kończących się nieprzewidywalnymi kłótniami rodzice postanowili, iż zmienią miejsce zamieszkania. Pięcioletnia wtedy Anna przeżyła ogromny szok. Nie próbowała wpłynąć jednak na zmianę decyzji. Siedziała cicho i dzień przeprowadzki przyjęła z pokorą. „ Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb udzieli”- tym cytatem można by było doskonale określić zamierzenia rodziców Anny. W ich wyobrażeniu wyprowadzka miała wpłynąć pozytywnie na kształtowanie osobowości córki, jednak wszystko potoczyło się w przeciwnym kierunku. Anna nie umiała się odnaleźć w mieście, samo otoczenie zaczęło ją przerażać.  Małymi kroczkami gubiła się. Według niej wszystko już nie było takie samo. Drzewa i kwiaty pachniały inaczej, a ona tak bardzo nie mogła tego przeboleć. Pomimo iż wewnątrz wydawała się osobą mało barwną, na zewnątrz ukazywało się jej piękno. Z małej niepozornej dziewczynki przeistaczała się w kobietę, pełną wdzięków i wrodzonej gracji. Z dnia na dzień liczba adorujących ją mężczyzn wzrastała, a pannie, to wcale nie przeszkadzało.  Nie odpędzała adoratorów, lecz kokietowała ich jak tylko mogła. Nieszczęśnicy wystawali pod jej oknami dniami i nocami!- narratorka załamała dłonie w geście teatralnego załamania- Każdy chciał zdobyć jej serce. I w końcu zdobył tylko jeden. Na imię mu było Daniel. Wszystkie panny się w nim kochały. Przystojny, zaradny i czarujący- oto trzy przymioty celnie opisujące jego powierzchowny wygląd i charakter.  Niestety życie to nie bajka i piękne zakończenia tutaj mają miejsca bardzo rzadko. A miłość ślepa jest i … łaskawa. Daniel zdradził Annę. Ona zarzekała się, że nie chce go znać i pragnęła ułożyć sobie życie z innym. I znalazła takiego. Mężczyzną jej życia został Emil- mężczyzna, którego bierzesz ze swego biologicznego ojca. Zanim jeszcze Anna została kobietą Emila haniebnie poszła do łóżka z Danielem.  Emil się o tym dowiedział, ten chłystek sam mu o tym powiedział. Emil odszedł od Anny, a resztę skarbie już znasz.- zakończyła swoją długą przemowę staruszka wzdychając przeciągle. Z jej ust wydobył się dziwny świst, zaraz zaś poczęła kaszleć dusząc się przy tym niesamowicie.  Frida nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Zajęta analizowaniem słów byłej sąsiadki zapomniała o świecie rzeczywistym . Realność tej opowieści wydawała się jej prawdziwie rażąca. Czemu matka ja okłamywała? Czemu do tej pory nikt nie powiedział jej prawdy? Czy może jeszcze odnaleźć przybranego ojca?
-Zostawcie mnie w spokoju!- wrzasnęła bezgłośnie do swoich natrętnych myśli, kłębiących się po jej głowie. Nie była w stanie teraz racjonalnie myśleć, a zdroworozsądkowe rozważenie każdego z przypadków wydawało się jej w tej chwili czystym absurdem. Nie musiała robić obliczeń, by wiedzieć jak nikłe są szanse na to, że odpowie chociaż w miarę racjonalnie. Westchnęła, bawiąc się ze zdenerwowania frędzelkami zdobiącymi jej torebkę. Torebkę od mamy… Od osoby, która ją okłamała… Od osoby, która jej nie zaufała, a przecież tutaj też chodziło o jej życie!
-To co pani mówi, to nie może być prawda!- wyszeptała, bo na tylko tyle było ją stać. Sama nie wierzyła w prawdziwość swoich słów. Czemu to właśnie spotkało ją? Kim była we wcześniejszym wcieleniu, że najgorsze przypadki trafią właśnie na nią. Czyżby krążyło nad nią jakieś fatum. Może czas  z tym skończyć…?
-Nie skarbie, mówię prawdę- wychrypiała staruszka kaszląc świszcząco- Sama chciałam, by to było kłamstwem. Najwidoczniej Anny mają to do siebie- spochmurniała, jej popękane wargi zacisnęły się w wąską kreskę, zaraz jednak na powrót przybrała dobrotliwy wyraz twarzy. Sama walczyła ze sobą, nie chciała dobijać tej małej istotki. Złość na samą siebie wygrywała z racjonalizmem starej wieszczki. Nigdy jednak nie jest do końca tak, jak sobie wyznaczyliśmy. Jej najwyraźniej dane było powiedzieć właśnie to.  To tak jakby usta odpowiadały same za siebie. Nie mogła ich powstrzymać, chociaż bardzo się starała. Przeznaczenie wygrało z powołaniem.
-Przepraszam, ale ja… nie mogę tak. To dla mnie zbyt trudne do ogarnięcia.  Ja musze to sobie przemyśleć. W każdym bądź razie dziękuję. Prawda jest najważniejsza, nawet jeśli boli.- przytuliła do siebie kobietę jak za starych dobrych czasów. Właśnie.. dobrych… One były i nie wrócą więcej.
Frida oddaliła się od staruszki, a na odchodnym pomachała jej jeszcze. Na jej nieszczęście zaczął kropić siarczysty deszcz, doskonale aranżujący całe zdarzenie. W głowie nastolatki rodziło się tysiąc pomysłów, których za nic nie umiała poukładać w jedną całość. Kochać, nie kochać, znienawidzić… nie umiała posortować własnych uczuć, a co dopiero je przeanalizować. Jednym słowem był zdruzgotana. Pytała samą siebie o wiele spraw, o przyczyny, o skutki, ale nie uzyskiwała odpowiedzi. Zdeterminowana nie pytała już siebie o więcej. Nie chciała. Nie mogła. Nie potrafiła. To było ponad jej siły. Wytrzymywała więcej niż nie jeden dorosły. 
Miała wrażenie, że droga na przystanek to jedna z najdłuższych dróg. Wrodzona niecierpliwość dawała cię coraz bardziej we znaki. Jedyne co miała ochotę zrobić, to wykrzyczeć to, co zagradzało jej szczęściu.  Przyspieszyła kroku i zanim się spostrzegła znalazła się przed zielonym zadaszeniem, pod którym znajdowało się kilku nieznanych jej ludzi. Wszyscy oni jak jeden mąż podnieśli na nią wzrok. Dziewczyna zarumieniła się lekko i spojrzała na chodniki ze smutkiem pomyślała o jego losie. Próbowała czymś zająć myśli, które nie dawały jej spokoju.  Rozdarta między jednym, a drugim nie czuła się dobrze. A autobus nie przyjeżdżał….
Przyłożyła rozgrzany policzek do zimnej szyby pojazdu. Pragnęła tylko tego, by jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Przymknęła zmęczone powieki i zanim się obejrzała odpłynęła w niebyt….


Rozdział VII"Oto mam swoje małe niebo"

Oto mam moje Małe Niebo
Oto mam moje Małe Piekło
Oto mam moją Wielką Ziemię
Oto mam moje Małe Niebo
Oto mam moje Małe Piekło
Oto mam moją Własną Ziemię
Dlaczego spadam?*


-Niesamowite, ze znów tu jestem- powiedziała cicho rozglądając się dookoła. Zaciągnęła się powietrzem przesyconym aromatem dzieciństwa. Wszystko wydawało się być takie znajome. Pamiętała ten parking, na którym teraz jest. To na nim czekała, gdy jechała odwiedzić mamę do szpitala. Minęło może osiem lat, a ona nadal pamiętała takie szczegóły, szczegóły, które wtargnęły do jej świadomości i tam znalazły swoje miejsce.
Pamiętałam to doskonale i nie zapomnę nigdy.
Warszawska Praga. Jej dom, jej sacrum. Pomimo, ze inni tak nie nawiedzili tej dzielnicy ona była w niej zakochana na zabój.
I nadal jestem.
Pragnęła na nowo odkryć to miejsce. Z każdą sekundą tęsknota za domem nasilała się coraz bardziej powodując dreszcze przechodzące po zziębniętym ciele dziewczyny. Ona jednak nie zważała. Odgarnąwszy swoje blond włosy dziarskim krokiem ruszyła przed siebie. Tak dawno tutaj nie była. Każde źdźbło trawy wydawało się jej takie odległe, a jednak tak bliskie.  Nie sądziła, że kiedyś tutaj jeszcze przybędzie.
Złamałam swoją obietnicę. Ja niedobra.
Westchnęła cicho, a idąc nadal nie przestawał się rozglądać. Szukała znajomych miejsc, w których niegdyś bywała najczęściej. Teraz to wszystko wydawało się jej strasznie tajemnicze. Ludzie z pewnością zapomnieli jak wygląda, a ona sama nie pamiętała ich twarzy. Pamiętała jednak ich dobroduszność i pomoc w chwilach dla niej trudnych, a takowych było wiele. One jednak nie odpuściły i trwają do dziś.  Ile by dała by móc powiedzie tak jak kiedyś do każdego „ dzień dobry” bez obawy, że zostanie nierozpoznana.
Nic już nie jest takie samo.
Jest, tylko trzeba to odnaleźć!

-Oj zamknijcie się !- mruknęła pod nosem, czym wzbudziła sensację u przechodzącej obok niej starszej pary.  Gdy państwo było na tyle daleko, odwróciła się i spojrzała na nich. Jak bardzo chciałaby dożyć takiego wieku w szczęściu i miłości. Ale czy kiedyś ją to jeszcze spotka? Czy kiedykolwiek będzie umiała normalnie żyć?
Teraz filozoficzna natura była najmniej potrzebna. Niestety człowiek, nie maszyna, a na jej przykładzie można to było najlepiej udowodnić.

Piekarnia na rogu Śląskiej* i bułeczki pana Lubczyka… Na sama myśl do ust napłynęła jej ślinka. W głowie powrócił znajomy zapach świeżych drożdżówek z  czekoladą, które jako dziecko uwielbiała. Ten obraz wraz z wieloma innymi utkwił w jej nastoletniej głowie. Niektórzy uznali by ją za sentymentalistę, a ona się przed tym nie broniła. Taka już była, a tej cechy nie chciał u siebie zmienić. Jedyne co by zmieniła to tą pieprzoną pamiętliwość, która nie dawała jej spokojnie spać ani funkcjonować na tle psychicznym. Czuła się jakby obarczona wielkim krzyżem, którego ciężar był nader ogromny.
Nie myśl o tym głupia bo się zamęczasz. Pomyśl lepiej o słodkich specjałach.
Piskliwy wewnętrzny głosik włączył się tak szybko, jak to tylko było możliwe. Posłuchawszy go wyrzuciła z pamięci cierpiętnicze obrazy, stawiając pewnie kroki na betonowym chodniku. Liczyło się tylko tu i teraz. Gnana niespodziewanym instynktem ruszyła w stronę owej piekarni, otoczonej warstwą najrozmaitszych zapachów. Tak jak za dawnych lata u wejścia wisiał mały dzwoneczek  zapowiadający każdego gościa. Dla niego każdy był równy, dla każdego dzwonił z taką samą gorliwością. Niegdyś połyskiwał w słońcu, teraz lekko zaśniedziały wyglądał jak wieko staruszek. Blondynka zaśmiała się lekko na to porównanie, lewą dłoń położyła na pokrytej złotym lakierem klamce, po czym delikatnie ja nacisnęła. Tak jak za dawnych lat dzwoneczek zadzwonił, lecz nie miał już tej siły co kiedyś.
-Wybaczam Ci to kochany dzwoneczku. Każdemu trzeba wybaczyć- z taką myślą przekroczyła próg piekarni. Za ladą zobaczyła wiekowego starca czytającego pobieżnie gazetę.  Nastolatka wiedziała kim jest ten człowiek, zgarbiony, o siwych przerzedzonych włosach i żylastych dłoniach. Uniosła do góry brwi, czekając na reakcję starszego pana, ten jednak nadal czytał gazetę. Czyżby chciał od czegoś uciec? Może od tej nieuchronnej starości? Frida nie ciekawszy dalej postanowiła przejąć sprawę w swoje ręce. Odchrząknęła, po czym otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak piekarz ją ubiegł. Wpatrywał się w nią intensywnie, a jego pobladłe niebieskie tęczówki lustrowały ją od stóp do głów. Starzec domyślał się kim była nieznajoma dziewczyna. Nie mógł zapomnieć tych skrajnie zielonych oczu. One zawsze były znakiem rozpoznawczym dziewczyny, a teraz nic się nie zmieniło. Pomimo upływu lat obojgu, doskonale wiedzieli kim są nawzajem.
-Frida, kochaneczko. Jak to miło, że wróciłaś w nasze rodzinne strony. Ta stara Praga bez Ciebie straciła jakikolwiek smak. Wszystkim tak bardzo Ciebie brakowało. Pani Kuźmierczykowa do tej pory wspomina twoje złote warkoczyki – Frida nie wiedziała co powiedzieć. Nie sądziła, ze pan ją rozpozna. Zszokowana stała jak kłoda, nie mogąc poruszyć żadną kończyną. Pan Władysław widząc reakcję na jego słowa wyszedł za lady i przytulił jak za dawnych lat dziewczynę. Robił tak zawsze, gdy jako mała dziewczynka przychodziła do niego się wypłakać. Czuł, ze do serca napływa mu ciepło. Kochał tą dziewczynę jak własną wnuczkę, a zobaczyć ja po tylu latach.. To jak dar z Nieba. Bóg wysłuchał jego żarliwych modłów, co napawało go jeszcze większym szczęściem.
Nie sądziłam, ze mnie pozna. Czyżbym nie zmieniła się aż tak bardzo? Kiedy po raz ostatni mnie widział byłam małą dziewczynką bawiącą się laleczkami zrobionymi z gałganków. Teraz wydoroślałam, mam szesnaście lat, a on nadal mnie pamięta. To miłe, że ktoś o mnie nie zapomniał.
Dziwiła się sobie w myślach. Ta cała sytuacja spadła na nią jak grom z jasnego nieba, ale to nie było nic złego. Rodzinne strony tworzyły ją, a to, ze może zaznać ich w okazałości to coś, czego nie zapomni.
-I jak tam u Ciebie słonko? Chodź do mnie na zaplecze kochaneczko! Przyniosę ciepłych bułeczek i mleka prosto od Łaciatej. Z niej to takie teraz wredne krówsko się zrobiło, że ho ho. Mleka już nie chce dawać, bo to stara wyga.- zaśmiał się staruszek, swoim charakterystycznym zaraźliwym śmiechem. Zielonooka słysząc to sama się roześmiała. Sama doskonale pamiętała krowę, która teraz była już stara. Tego nie da się zapomnieć.
Posłusznie podreptała za starszym panem rozglądając się na boki. Prawie nic się tutaj nie zmieniło. Stara drewniana szafa na naczynia, pomieszczenie na piec i kuchnia, a teraz bardziej nowoczesna, aniżeli kiedyś. Wzruszyła się widząc leżącą na  drewnianym krzesełku bez nogi swoja szmacianą lalkę. Jak jej tam było? Zosia, nie.. Antosia, nie…
-Wiem! Lalusia!- krzyknęła na cały głos, potem zaś poczuła, że się rumieni. Pan Władysław spojrzała na nią z  politowaniem i posłał przyjazny uśmiech.  Sam był rad, że dziewczyna, już właściwie dorosła panna poznaje takie szczegóły. Według niego pamięć to najważniejszy czynnik w życiu. Bez pamięci nie ma nic, a on .. starzał się i z wiekiem jego była coraz gorsza.
-Jednak pamiętam tą małą- rzuciła zaaferowanej obserwowaniem blondynce przelotne spojrzenie. Nie zmieniła się nic, a nic, może tylko jej oczy są bardziej smutne. Dużo przeżyła, a on wiedział o tym doskonale. Milcząc doszli do małego pokoiku, ozdobionego drewnianym stołem i kilkoma krzesłami. Frida podbiegła do nich i z czułością gładziła dłonią stare drewnom którym jako dziecko uwielbiała siedzieć. Ku jej zdziwieniu pachniało tak samo. To spowodowało przypływ kolejnej fali wspomnieć. W pomieszczeniu została sama, wiec zaczęła się zwiedzać kat po kacie, centymetr po centymetrze. Czuła się ja Scherloock Holmes, w trakcie poszukiwania. Tutaj kiedyś urządzali takie zabawy,…. Ona nigdy nie znajdowała.. to zawsze znajdowali ją.
-I nigdy nie mogli mnie znaleźć- szepnęła rozbawiona wspomnieniami. Przypływ lekkości potraktowała jako rekompensatę za wszystko co przeżyła. Po raz pierwszy w życiu czuła się tak swobodnie. Miała nadzieje, ze to uczucie będzie trwało wiecznie.
Zapach bułeczek z czekoladą… to od razu sprowadziło błądzącą w myślach dziewczynę. Ocknąwszy się z transu podeszła i zabrała od piekarza dwa kubki z mlekiem od Łaciatej.
Stary pan Lubczyk. Nigdy nie nawiedził mleka w żadnej innej postaci jak od krowy….
Usiadła naprzeciwko staruszka i sięgnęła po jedną bułeczkę. Ugryzła kęs- czuła się tak, jak miała sześć lat i po raz pierwszy odwiedziła tą piekarnię.
-Widzę, ze Ci smakują. Jedz na zdrowie, bo takaś marna dziecinko. Jak Ci się żyje w tym wielkim świecie? Pewnie już kawalera masz i to nie byle jakiego.
- Te bułeczki zawsze były i będą pyszne.- zaśmiała się.- W sumie to nie mogę narzekać. Uczę się. ‘ zadowalać faceta w łóżku’,  prowadzę tryb życia normalnej nastolatki ‘ normalnej nieletniej prostytutki’- nie mogła uwierzyć, ze skłamała, a  co dziwniejsze przyszło jej to z niezawodną lekkością. Cóż bądź co bądź, ale dziewczyna przywykła już od ukrywania swojej przeszłości i … teraźniejszości. Westchnęła wpatrując się w martwy punkt na ścianie.
- Jak się panu teraz wiedzie? Kliencie nadal tłumnie odwiedzają to miejsce?- spytała upijając łyk zimnego mleka.
-Oj kochaneczko, po staremu. Żonę pochowałem niedawno, u dzieci byłem i jakoś żyję jak widać. Starość mnie jeszcze żywcem nie wzięła. Tak kochaneczko, tak. Takie tutaj tłumy- rękoma pokazał wyimaginowaną wielkość. Kąciki warg dziewczyny drgnęły w lekkim uśmiechu. Ukradkiem spojrzała na zegarek. Dochodziła czternasta, a  ona chciała odwiedzić jeszcze kilka miejsc.
Ja nie chcę stad odchodzić!
- Przepraszam, ale musze już iść. Bardzo chciałabym zanim zapadnie zmrok odwiedzić kilka miejsc. Dziękuje za gościnę. Zawsze był pan dla mnie jak dziadek – wstała od stołu i przytuliła starszego dobrodzieja.
-To ja dziękuję kwiatuszku. Nikt tak dawno nie zaglądał do mnie. Tak bardzo się cieszę, że zobaczyłem moją małą Fridę. Odwiedź mnie jeszcze. Poczekaj zapakuję Ci bułeczek- powiedział staruszek i kuśtykając udał się do jednego z pomieszczeń. Frida czekała na niego w pomieszczeniu głównym i rozmyślała nad tym, co powiedział jej tak bliski człowiek. Oni oboje coś stracili. Dziewczyna cieszyła się, ze nie pytał o matkę czy ojca. On nigdy nie wtrącał się w życie ludzi. . Nie lubił być nachalny, a  to się wcale nie zmieniło.
-Proszę, to dla Ciebie. Jedz na zdrowie iż  Bogiem dziecinko- Pan Lubczyk podał blondynce woreczek, w który w  swoim wnętrzu skrywał wiele przysmaków. Dziewczyna pożegnała się ze staruszkiem dając mu buziaka w policzek, podziękowała jeszcze raz za gościnę i wyszła. Łagodny już teraz wiatr muskał jej twarz, rozwiewał złote włosy. Frida widziała z jak wielkim zaciekawienie przyglądał się jej gapie. Kiedyś pewnie powiedziała by cos niemiłego, teraz jednak, teraz jednak w jej sercu nie było żadnego lodu. Z uśmiechem pozdrawiała osłupiałych ludzi. Nie tego się spodziewali… Nie tego…

Stara, bardzo stara kamienica z czerwonej cegły. Gdzieniegdzie odkruszona, naznaczona twórczością graffiti. Dookoła otoczona jakby żywym murem soczyście zielonych żywopłotów. Za czasów jej dzieciństwa niskie, równo przycięte, teraz zaś zaniedbane, jednak nie straciły swego blasku. Blondynka podeszła niepewnie bliżej, przeszła przez metalową bramę, wyniszczoną przez czas i stanęła na dróżce z kamiennych, kwadratowych płyt. Westchnęła czując znajomy grunt pod stopami. Nawet tego nie zapomniała. Omiotła wygłodniałym wzrokiem stare sacrum… teraz było bardziej zniszczone i wiekowe. Jej wzrok powędrował w lewo, gdzie stał jej mały jednorodzinny domek, teraz zamieszkały przez innych lokatorów. Mama dziewczyny sprzedała go, gdy Frida opuściła mieszkanie, a ona sama przeniosła się do ośrodka. Teraz to co kiedyś należało tylko i wyłącznie do niej, nie przypominało tego, co opuszczała. Ktoś odmalował ściany na ciepły piaskowy kolor, a odnowił dach, ogrodzenie wyglądało niezwykle efektownie z bramą pokrytą bluszczem. Dziewczyna poczuła jak łzy napływają jej do oczu, zaraz zaś starła je niezgrabnym ruchem ręki. Stała już przy drzwiach wejściowych do owej kamienicy. Jakiś samotny dreszcz przeszedł jej ciało. Bała się, tak bała. Sama nie wiedziała czemu. Ucieczka od przeszłości?
Nie rozmyślała jednak nad tym. Policzywszy do pięciu otworzyła stare, skrzypiące drzwi. Klatka nic, a nic się nie zmieniła. Jak za dawnych czasów utrzymana w czystości. Parapety zdobiły różnorodne kwiat, które sprawiały, że całość nie wyglądała ponuro. Drewnianymi, równie skrzypiącymi drzwi schodami udała się na samą górę. W myślach gorączkowo próbowała przypomnieć sobie numer mieszkania pani Kuźmierczykowej. Ku jej zadowoleniu pamiętała numer, jednak niepewnie zapukała do drzwi. Nie wiedziała jak kobieta zareaguje. Pukała trzy razy, jednak nikt nie odpowiedział.. Nie tracąc nadziei zeszła na dół i tylnymi drzwiami weszła do ogródka. Nie przeliczyła się. Na małym stołeczku siedziała starsza pani robiąca na drutach. Nie wiedziała jej twarzy, gdyż kobieta była odwrócona do niej tyłem. Podeszła cicho, a gdy była w odpowiedniej odległości rzekła:
-Dzień dobry pani- miała nadzieję, ze kobieta ją usłyszała. Ta powoli podniosła głowę, zaprzestając ręcznej robótki. Spojrzała na stojąc naprzeciwko siebie dziewczynę. Ten zielony kolor oczu.. czy to..
-Frida to ty?- kobieta wstała i ujęła swoimi pomarszczonymi dłońmi, ręce dziewczyny. Ta po raz drugi tego dnia nie wiedziała co powiedzieć. W jej sercu zagościło ciepło pomieszane ze wzruszeniem. Do oczu cisnęły się łzy, których nie hamowała
-Tak, to ja proszę pani- nim zdążyła się zorientować została zamknięta w żelaznym uścisku kobiety. Usłyszała ciche chlipanie, które dowodziło tego iż kobieta płakała. .
-Siadaj skarbie. Chcesz czegoś do picia? Do jedzenia? Jak się masz?- z ust kobiety wypływał potok pytań spowodowany szczęściem. Frida przez cały czas się uśmiechała i cierpliwie słuchała starszej pani.
- Dziękuje pani, niczego mi nie potrzeba. U mnie całkiem dobrze- powiedziała, nie przestając się uśmiechać.
-A jak z  twoją mamusią? Tak długo jej nie wiedziałam.
-Ehh….moja mama jest w szpitalu. Choruje na raka. Na razie jakoś się trzyma, ale nie wiem jak długo to potrwa. Ja mieszkam u znajomych- powiedziała jednym tchem. Nie lubiła poruszać tego tematu, tym bardziej, że musiała kłamać.-A co u Pani?- spytała po chwili bawiąc się motkiem włóczki.
-Oj kochanieńka nie za dobrze. Marysia wyszła za maż i urodziła dziecko.  Anna… ona zmarła.- powiedziała kobieta. Anna zamarła? Jak to zmarła? Anna od zawsze była jej towarzyszką zabawa. Dziesięć lat starsza, a jednak świetnie się dogadywały. Maria była starsza, z nią także miała świetny kontakt, ale nie taki jak z Anną. Nie chciała się rozkleić, ale czuła, ze nie wytrzyma. Po jej różowym policzku spłynęła łza, a ona położyła swoją dłoń na dłoń starszej kobiety, by dodać jej otuchy.
-Jak ..to się stało? Przecież ona była taka młoda…
-Anna od zawsze była trudnym dzieckiem, nie to co Marysia. Może to różnica wieku, nie wiem. Jednakże Annę zawsze ciągnęło do rzeczy zakazanych. Od małego robiła to, czego robić nie powinna. Sięgała po alkohol i papierosy, to było wtedy, gdy się wyprowadziłaś. Potem były narkotyki. Najpierw lekkie, potem ciężkie. Nie dała sobie nic przetłumaczyć. Uciekła z ośrodka. Przedawkowała. Zmarła dwa lata temu- głos strasznej kobiety zadrżał, rozpłakała się. Frida nie mogąc utrzymać także łez na wodzy przytuliła się, gładząc dłonią plecy starszej kobiety. W takiej pozie trwały kilka minut.
- Ty też skarbie dużo przeżyłaś. Odszedł do Ciebie ojciec, bo okazało się, ze nie jesteś jego córką, tylko jakiegoś innego faceta. Potem ten kolejny.. i choroba matki. Straszne kochanie, straszne.- Frida w osłupieniu słuchała słów starszej kobiety. Jak to, przecież ona była córką Emila, a nie jakiegoś innego. Mama zawsze tak mówiła, a mama sama nie wiedziała, czemu odszedł od niech tata. To co powiedziała kobieta nie mogło być prawdą.
-Ale ..jak to?
-Mama Ci niczego nie powiedziała?- kobieta pokręciła głową i spojrzała na nią. smutno. Chciała Cię chronić, ale nie wiedziała, że dowiesz się prawdy.
Jakie, do kurwy nędzy prawdy? Przecież ta kobieta mówi jakieś wymyślone historie! Mama by jej nigdy nie okłamała. Ufała jej i wierzyła bezgranicznie. Tyle razy mówiła jej o tym wszystkim. Ta kobieta pieprzy ze starości. Straciła córkę i coś się jej pomieszało w głowie. Może nasłuchała się jakichś plot, a to najbardziej możliwe… To co ona mówi do absurd. Ja wiem swoje.!
-Opowiem Ci wszystko od początku- westchnęła starsza pani- Zaczęło się od tego….

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Rozdział VI:"The Story."

Dziewczyna bezgłośnie poruszała ustami. Ona przecież zawsze tu stała. Odkąd sięgała pamięcią te kilka belek na metalowych nóżkach służyło jej na powiernika. Przychodziła tutaj w najgorszych momentach swojego życia. Gdy nie miała dokąd uciec zawsze przesiadywała w tym samym miejscu dając upust swoim łzom. Za nic w świecie nie pomyliłaby tego miejsca. Otaczała je charakterystyczna aura spokoju, jakby to miejsce było bronione przez niewidzialne anioły.  Blondynka zasępiła się, nadal była w dziwnym transie. Nie docierało do niej, że jej miejsce święte zostało zbezczeszczone przez łapska jakichś niewtajemniczonych. Ostrożnie zrobiła krok w przód nie spuszczając z oczu zbliżającego się wraz z nią horyzontu. Przystanęła. Zamknęła oczy i odliczyła do pięciu. Otworzyła je na powrót, lecz to nie przywróciło jej kochanej ławki. Zasępiła się. Kompletnie nie wiedziała co ma począć. W jej głowie rodziło się tysiąc niedorzecznych i sprzecznych historii. Każda tak różna od kolejnej. Próbowała je połączyć w jedno. Nie potrafiła. Jej umysł zawalony był tysiącem niepotrzebnych spraw. Jak ona pragnęła by odeszły w niepamięć zostawiając jej wolną pamięć. Nasilająca się niewidzialna presja z zewnątrz wywołała niespodziewany zawrót głowy. Dłoń przyłożyła do czoła pokrytego małymi kropelkami potu. Starła je opuszkami palców. Oddychała ciężko, wydawało się jej, że nie może złapać wszędobylskiego powietrza.
Deszcz. Coraz bardziej nasilał się, a jego przyjaciółki kropelki tańczyły zapalczywie taniec z porywistym wiatrem. Fantazyjna para nie mogąc znaleźć odpowiedniego miejsca ulokowała się na sylwetce blondynki. Frida poczuła jak nogi grzęznął jej  w podmokłym gruncie. Nie miała tutaj czego szukać. Żałowała tego, iż w pośpiechu nie zabrała parasolki. Cóż, teraz już czasu nie cofnie, a bardzo by chciała…
(…)
Leżała na kocu i sennie spoglądała w połyskujące słońce. Oświetlało błękitne niebo nie mogące znaleźć sobie kresów. Ognista kula, jak nazywała Słońce, wyglądała jak matka dobrodziejka, która pozwala swoim dzieciom rosnąć. Sprawia, że rośliny mogą żyć, rozjaśnia spowitą w ludzkich kłamstwach planetę Ziemię. Co by było, gdyby przestało świecić? Wtedy cały świat straciłby matkę. Ona nie wyobrażała sobie stracić swojej. To najgorsza tragedia, jaka mogła sobie wyobrazić.
Mama.
Osoba najbliższa, kochająca Cię ponad życie. To ona wydała Cię na świat ze swojego łona, wykarmiła własną piersią. Nauczyła Cię dostrzegać piękno świata, puentę ludzkiego cierpienia. Prowadziła przez świat ‘idealnie nieidealnych’, gdy było trzeba ginęła razem z Tobą. Jej ciepło odczuwalne w każdym dotyku, spojrzeniu, tak upragnione, niczym ogień, który daje ciepło.
Osobisty stróż, twórca wszelkiej dobrej myśli. Oczy twojej duszy, twoje umysłu. Słońce nie mające ograniczania w obdarowywaniu świetlistymi promieniami. Bijąca dobroć, stworzenie boże ukształtowane na jego podobieństwo.
Potęga miłości, niekończąca się opowieść.
Jasność wśród ciemności.
Piękny kwiat pośród plagi chwastów..
Przymknęła powieki by rozkoszować się powiewami letniego wiatru, który muskał  jej delikatna skórę. Nic nie mogło zakłócić tej beztroskiej sielanki. Położyła się na kocu, a  ręce ułożyła pod głową. Czuła się tak lekko i wolno jak po spożyciu narkotyku. Tyle, ze ona była wolna od tego świństwa, wiedziała, że jej mama nigdy nie pozwoli, by stoczyła się na dno tak jak wielu młodych ludzi.
Jest dokładnie 12 września 2001 r. Do pokrytego zielenią ogrodu wchodzi matka dziewczynki. Ona choć ma przymknięte powieki czuje słodki zapach jej zagranicznych perfum, ona zawsze pachnie tak samo. Słodkawa woń miesza się z powietrzem sprawiając, że zapach dociera do każdego zakamarka. Podrażnia nozdrza blondynki, która unosi się powoli, by przywitać się z matką. Starsza kobieta siada bok niej, przytula, gdy tam wyciąga do niej ręce. Przylegają do siebie ciałami, oświetlone przez słoneczne promienie popołudniowego słońca.
-Skarbie jak tam w szkole?- pyta Anna, matka dziewczynki. Ta uśmiecha się do niej szeroko, wstaje z  koca i w podskokach udaje się do mieszkania, by pokazać mamie swoje oceny. Dziecięca radość przepełnia ją od środka. Biegnie przez przedpokój skutecznie dłużący jej drogę. Jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa. Zatrzymuje się na chwilę i macha do swojego ojczyma, którego pochłania makulatura. Ten posyła jej tylko przyjazny uśmiech i powraca się do swojej pracy. Dziewczynka słyszy jak wzdycha, lecz nie zatrzymuje się by dowiedzieć się co jest tego przyczyną. Czyżby wiedział o czymś złym? W tej chwili blondyneczce wydaje się to mało realne, nie przerywając swojego maratonu biegnie do siedzącej na kocu matki. Ta trzydziestoletnia kobieta wydaje się jej nader piękna. Jej twarz skąpana w złocistych promieniach niedzielnego słońca przypomina twarz dobrotliwego anioła. Złociste loki okrywają twarz o idealnych rysach, tworzą jakby ochronę. Duże niebieskie oczy patrzą na nią z łagodnością i oddaniem, ale jakby za tymi wszystkimi pozytywnymi przymiotami kryje się jakieś pasmo bezdennego niepokoju. Blondyneczka siada obok niej. Z dziecięcą ufnością daje jej prace, zaciska piąstki i czeka na niechybną pochwałę.
-Ślicznie Frido. Oby tak dale, a wyrośniesz na najmądrzejszą dziewczynkę w całej Pradze. Jestem z ciebie taka dumna- jej głos pozbawiony jej jakiejkolwiek szyderczej nuty, wszystko to mówi z serca. Zielonooka śmieje się, zaraz zaś kładzie główkę na matczynych kolanach, a  ta gładzi ją po głowie, swoje palce zatapiając w bujnych włosach córki. Jest jej tak dobrze, ale czemu za chwilę musi zburzyć to szczęście.
-Kochanie, ja … muszę Ci coś powiedzieć.- dziewczynka patrzy na nią zaciekawiona, zdezorientowana marszczy brwi, jakby chciała wyczytać wszystko  maminej twarzy. Matka wzdycha głośno, zamyka oczy, twarz unosi lekko do góry, poddaje się ożywczym działaniom natury. Jakby specjalnie odwleka chwilę, gdy będzie musiała nastąpić katastrofa. To wszystko wydaje się jej niewyobrażalnie trudne. Słowa nie chcą wydostać się na zewnątrz hamowane przez gulę z każdą sekundą rosnącą coraz bardziej. Serce wstrząsa potężny szloch, od którego jej cały duch rozdziela się na małe kawałki.
-Mamusi, co się dzieje?- dziewczynka nie wytrzymuje, chwyta swoją rodzicielkę za rękę , by dodać jej należytej otuchy. Spogląda na nią kątem oka, bawi się w badacza ludzkich uczuć.
-Skarbie, ja.. ja jestem ciężko chora i umrę. Tak mi dzisiaj powiedziała pani doktor. Wiesz kwiatuszku, że nie mamy pieniędzy na leczenie. Kocham Cię- po policzkach kobiety spływają łzy. Pochyla twarz tak, by jej córka nie wiedziała zmętnionego od płaczu wzorku. Frida przygląda się jej w ciszy, nic nie mówi. Nie płacze, nie śmieje się, jest kompletnie wyprana z emocji. Sześciolatka czuje, ze musi przejść przez jeden najgorszych labiryntów. Zaciska powieki, spod których powolnym strumieniem spływają słone łzy. W duchu obiecuje sobie, to co zaraz powie matce. W jej małej główce roi się tyle myśli i strasznych obrazów. Ona .. umiera.?? Najważniejsza osoba w jej życiu?! Osoba, z którą przeżyła najlepsze i najgorsze chwile?
-Nie umrzesz mamusi! Ja zdobędę pieniądze na twoje leczenie!- krzyczy, dławiąc się łzami. Słyszy jak matka płacze, musi być silna- obiecuje sobie w duchu. Szybkim ruchem ociera łzy, próbuje na małą rumianą twarzyczkę przykleić uśmiech. Anna gładzi córkę po włosach, przytula do swej piersi. Czuje, jak córka wtula się w nią dodając jej spękanemu sercu otuchy.

Ile przyrzeczeń i wyrzeczeń padło jednego dnia. Życie człowieka przesądzone, sprowadziło na rodzinę zagładę. Nie wiedzieć czemu tak wszystko musiało się potoczyć. Tylko Bóg to wie… Bóg od którego dziewczynka się odwróciła. Nie kochała go już. Nie wierzyła w nic i w nikogo. Opuściła nieświadomie nawet sama siebie…

Westchnęła. Padało coraz mocniej, a ona nie dbała o to, ze jej ubranie nasiąka wodą. Te wszystkie obrazy z przeszłości wyssały z niej całą energię. Nie dałaby rady zliczyć osób, które mówiły jej, ze nie powinna rozdrapywać ran. Ona to jednak robiła za każdym razem. Dlaczego? Może dlatego, ze łatwiej było jej przyswoić sobie poplątaną historię jej skurwionego życia. Płakała. Nie nawiedziła tego nadchodzącego z nikąd uczucia bezsilności. To tak jakby ktoś wcisnął jej w kończyny środek zwiotczający mięśnie. Czuła się taka bez własnego szkieletu. Coś ją jednak podtrzymywało, by nie upadła. Potrząsnęła przecząco głową. Jej myśli pierwszy raz w życiu wydawały się tak niedorzeczne. Może po prostu się wypaliła? Przecież na wszystkim przyjdzie pora – odwieczne słowa jej matki.

Ostatnie spojrzenie na puste miejsce. Ostatnia zapałka nadziei zgasła, niosąc za sobą duszący. Przymknęła oczy i jakby nic odeszła. Wiatr smagał jej twarz, na której pojawiły się dwa rumieńce. Szła przed siebie, w jej nastoletniej głowie kłębiło się tysiące myśli. Nie chciała wracać do domu, nie mogła, nie umiała spojrzeć Karolowi w oczy. Chciała się od niego całkowicie odizolować, czuła, ze on ją krępuje. Już od ponad dwóch miesięcy nakładał na nią niewidzialny sznur, który krępował blondynkę, nie pozwalał jej spokojnie myśleć, ani oddychać. Prowadziło to do samounicestwienia jej kruchego organizmu. Mimo iż wydawała się być silną osobowością, z każdym uciskiem coś w niej pękało. Bywały dni, gdy nie miała na nic siły ani ochoty, a szczególnie na to…
Po jej ciele przeszły dreszcze. Jak ona dobrze znała to uczucie. Dotykało ją za każdym razem, gdy musiała się z nim kochać. Ten agresywny dotyk jego rąk, ten ból za każdym razem, kiedy w nią wchodził. Nigdy nie był delikatny i zawsze z niej drwił. Przeżywała katuszę, a on nigdy nie starał się jej zrozumieć. Miała pojęcie, że w jego rękach była tylko tępym narzędziem. On chciał pod jej przykrywką stworzyć dla siebie raj. Tylko czego? Blondynka za każdym razem stawiała sobie pytanie i tak samo często nie mogła wymyślić niczego sensownego. Czyżby dla niego rajem miałaby być żądza namiętności? Cierń czerwonej róż raniący jej dziewiczą naturę. Ona była jego skrzydłami, a on ciałem, którego nie mogła udźwignąć i spadała. To pogrążało ją jeszcze bardziej…
Kościelne dzwony wybiły godzinę dwunastą. Zakryła uszy, sowim nie nawiedziła tego dźwięku. Z Kościołem, ani jego wymysłami nie łączyło ją zupełnie nic. Odgrodziła się kamiennym murem.
Całkowicie nie wiedziała, gdzie ma podążać. Serce podpowiadało ‘idź w rodzinne strony’, a rozum tego zakazywał. Blondynka zmarszczyła brwi, nie nawiedziła jak jej najbliżsi ‘przyjaciele’ polemizowali ze sobą, praktycznie na każdym kroku.
Zatrzymała się przy strach kamienicach. Gwar ludzi ogłaszał wszem i wobec najróżniejsze nowiny. Do jej ucha dolatywały tylko niektóre, jakby starannie wyselekcjonowane. Zielonymi oczyma lustrowała przechodzących ludzi. Mierzyła ich od stóp do głów. Nikogo znajomego.
- Znajomi, chyba klienci.- prychnęła, lecz chyba trochę za głośno wzbudzając tym zainteresowanie starszych dostojnie ubranych pań. Te przez chwilę patrzyły na nią pogardliwym wzrokiem, a potem żywo konwersowały o zachowaniu dzisiejszej młodzieży. Zrezygnowana Frida wyminęła je, starając się ignorować ich pełne przygany spojrzenia. Wiedziało o niej? Raczej nie, bo wtedy wiedziałaby cała Warszawa i nie tylko ….
Zatrzymała się przed piekarnią. Było już trochę po dwunastej, a ona nawet nie tknęła śniadania. Czując dolatujący do jej nozdrzy zapach słodkich wypieków bez wahania otworzyła drzwi. Mały dzwoneczek oznajmił jej przybycie piekarzowi, który ujrzawszy dziewczynę obdarzył ją przyjaznym uśmiechem. Blondynka odwzajemniła gest, wzrok skierowała na gablotkę w poszukiwaniu odpowiedniego wypieku.
-Poproszę jedną babeczkę- powiedziała wyjmując z portfela pieniądze. Podała sprzedawcy pieniądze, a gdy ten chciał jej wydać resztę cofnęła jego rękę.
-Reszty nie trzeba- powiedziała odwracając głowę do tyłu, pożegnała się ze sprzedawcą i wyszła.
Deszcz przestał padać, a przez potężne chmury przebijały się słabe promienie słońca. Wiatr jakby ustał pod czyimś rozkazem. Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie w ręku trzymając smakołyk. Nagle jakby ją olśniło . Nie ciekawszy na reakcję żadnego z ‘przyjaciół’ pobiegła na najbliższy przestanek autobusowy. Gnana impulsem nie zważała na potrąconych ludzi, ani na wyzwiska kierowane pod jej adresem. Pewnie jeszcze jakieś kilka minut temu przejęła by się tym, lecz nie teraz… Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim ‘raju’. W swoim małym piekle, jak to kiedyś nazywała owe tajemnicze miejsce.
Przyjechał. Z łoskotem zatrzymał się przed przystankiem. Uda dziewczyny wykrzywiły się w grymasie zadowolenia. Zrobiwszy jeden krok weszła do autobus, gdzie kupiła bilet. Usidła samotnie na jednym z krzeseł. Wpatrując się w pędzące razem  nią otoczenie nie myślała o niczym. Ostatnio przyłapywała się na tym coraz częściej. Przyłożyła rozgrzany policzek do zimnej szyby, na której perliły się kropelki deszczu.
-Chciałabym być jedna z nich- westchnęła, a przymknąwszy oczy wyobraziła sobie siebie jako małą wodną istotkę wesoło spadającą na ziemię. Spadałaby na płatki kwiatów, dawała im życie, pilnowała by nie uschły. Grała by we włosach ludzi, spadałaby na ich ubrania, byłaby wszędzie. Zaraz po tych pięknych obrazach nadszedł jeden burzący jej już prawie błogi nastrój. Bowiem o spotkaniu z zimnym betonem nie pomyślała. Ocknęła się z transu, jej serce biło jak oszalałe. Była wściekła, bo po raz kolejny jej wariacki umysł nie pozwalał widzieć idylli tylko samą operę mydlaną.
Przetarłszy oczy znów podziwiała krajobraz. Doskonale wiedziała, gdzie się znajduje.
-To już tak blisko- adrenalina pulsowała jej w żyłach, a endorfiny szczęścia kumulowały się, tworząc niesamowitą mieszankę. Zielonooka czekała jak na szpilkach. W każdej chwili gotowa była wyskoczyć przez okno i pobiec w stronę ‘ małego piekła’.
Jeden przystanek, drugi przystanek… była już na miejscu. Klasnęła w dłonie i jak najszybciej pobiegła i uchyliła je. Wyszedłszy rozkoszowała się zapachem powietrza z dzieciństwa. Tutaj wszystko było inne. Wszystko. Jej życie także, chociaż tutaj zaczęła się jej apokalipsa, a mimo tego wracała tutaj najchętniej…