sobota, 14 lipca 2012

Rozdział XI: "Sumienie Cię zniszczy."


Ktoś kiedyś powiedział mu, ze od wyrzutów sumienia można uciec. Zastanawiał się teraz jak ogromnym głupcem musiał być ten człowiek. Ileż w jego słowach było nieprawdy i naciąganej wiary w to, co paradoksalne. Wierzył owemu człowiekowi do czasu. Do czasu, którym był dzisiejszy dzień. Nie mógł spać całą noc, chociaż jego organizm prosił o chwilę snu w krainie Morfeusza. Dusza nie pozwalała mu zasnąć.  Kazała mu czuwać, odmawiać pokutę za wszystkie grzechy. Cierpiał. Zabawiał się w masochistę. Pragnął tego na własne życzenie. Odwal się w ramiona płomiennego bólu. Chciała zadośćuczynić, tylko komu? Jej. Nie potrafił nazwać dziewczyny po imieniu. Nie był godzien wymówić jej imienia , które w jego ustach brzmiało tak słodko. Minął miesiąc, a on nadal miał w głowie tamten dzień. Godziny rozkoszy przeplatana z krzykiem cierpiącej. Czym sobie na to zasłużyła ? Zadając sobie to pytanie milczy. Wstyd mu za siebie. Tak bardzo, ze to boli Jednakże ból dla niego jest jednym z najłagodniejszych wyjść.  Przeszłości nie mógł już zmienić. Zapadał wyrok, który odsiaduje. Czeka na to, aż dobiegnie on swojego kresu. To nigdy nie nastąpi.
                Rozglądał się dookoła patrząc na zmieniające się liście drzew. Czekał w gabinecie Roberta już od godziny.  Dziwił się, że przyjaciel do tej pory się nie zjawił, ale nie miał mu tego za złe. Stukał palcami w blat stołu, na którym stał kubek z kawą. Aromatyczny napój zakołysał się i klika jego kropel wylało się na stół. Mężczyzna syknął i wstał by znaleźć jakaś ścierkę. Niestety, nigdzie jej nie było. Z torby wyciągnął paczkę chusteczek higienicznych i wtarł nią blat. Podniósł filiżankę do ust i nawilżył spierzchnięte wargi. Mruknął cos pod nosem kilka razy. Długo godzinne czekanie powoli zaczynało go męczyć.  Usłyszał dobiegające zza jego pleców skrzypniecie drzwi. Odwrócił się i zobaczył idącego w jego stronę Roberta. Przyjaciel zasiadł za biurkiem nie zaszczycając go spojrzeniem. Chrząknął kierując jego uwagę na siebie. Mężczyzna rzucił Karolowi jakieś dokumenty zaciekle milcząc. Ten wziął je do reki i począł powoli przeglądać. Wprawdzie mało z nich rozumiał, ale starał się zachowywać pozory. Śledził wzrokiem obszerny teks napisany małymi koślawymi literkami. Spośród tych wszystkich zawiłości wyłapał tylko pewne imię i nazwisko. Daniel Davis, tak tego był pewien. Zacisnął usta w wąską kreskę, poczuł ogromna chęć zapalenia papierosa. Serce zaczęło wybijać przyspieszony rytm. Czuł narastający niepokój. Nie panował nad tym.
-Co to jest?- zadał niedbale pytanie. Kolejny raz zakrywał się pozorami.
-Raporty w sprawie tego skurwiela Davisa. Moi ludzie go namierzyli. Niedługo powinien trafić za kratki. Zgnije w najbliższym czasie. Daję mu góra dwa tygodnie. Miesiąc szukania tej parszywej małpy był nie do zniesienia. Idziemy w dobrym kierunku- zakończył wypowiedź triumfalnym uśmiechem. Karol odwzajemnił ten gest. Niepokój powoli ustępował radości.  Porozmawiał jeszcze trochę z Robertem i wyszedł z biura. Cieszył się, tak cholernie się cieszył. Już niedługo to wszystko się skończy i zobaczy się z Fridą. Nie mieszkał w wiktoriańskim domu, lecz przeniósł się do swojego mieszkania w bloku przy ulicy Królewskiej. Wsiadł do samochodu i pojechał do pracy. Wychodząc rozglądał się na boki, wyglądał jakby czegoś lub kogoś szukał. Puścił te dziwne domysły ludzi mimo uszu i wszedł do potężnego budynku.  
-Witaj Margot- posłał przyjazne spojrzenie młodziutkiej sekretarce. Lubił ją. Pracowała jak żadna inna i nie chciała zarobić poprzez pójście do łóżka ze swoim szefem. I pamiętał jak mówiła mu: „ Nie nazywaj mnie Małgorzatą, ani Małgosią. Gosią też mnie nie nazywaj. Mów do mnie Margot.” Od tamtej pory nazywał ją Margot. Może dzięki temu stawała się szczęśliwsza? Uśmiechał się, ale to tylko pozory. Sztuczna maska przybrana na zewnątrz. Minął miesiąc, ten pieprzony miesiąc mający przynieść ulgę od wyrzutów sumienia. Nic takiego nie nastąpiło, wręcz przeciwnie. Gryzł się z samym sobą coraz bardziej. Ktoś pomyślałby, ze zaczyna praktykować masochizm.
                Rzucił niedbale służbową teczkę i zdjął marynarkę. Spojrzał na biurko pełne raportów. Jedyne co go ucieszyło to filiżanka czarnej, mocnej kawy. Ona był teraz czymś czego pragnął. Usiadł na krześle i upił jej łyk. Parujący płyn rozgrzewał jego ciało, a on czuł narastającą energię. Zabrał się z dziwnym zapałem do przeglądania dokumentów. Jak na razie wszystko ucichło, a policja nie znalazła żadnych dowodów mówiących o jakichkolwiek fały szych interesów. Był czysty, lecz szkoda, ze tylko a swoim zawodzie. Westchnął i zabrał się ponownej pracy. Wypełnianie wszystkich formularzy nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Kolejny powód do radości. Gdy miał już odejść od miejsca pracy zauważył zgiętą na pół kartkę. Nie przypominał sobie by ją tu kładł. Nie posądzał o to swoim współpracownik, do których miał pełne zaufanie.  Próbował to zignorować, lecz ciekawość wzięła górę. Powoli wziął kartkę i zaczął czytać jej treść. Charakter pisma wskazywał na mężczyznę. Dokładnie czytał każde słowo, jak gdyby nie chciał przeoczyć żadnego szczegółu. Wydawało mu się, że spodziewał się każdej innej treści, tylko nie tej, którą obecnie pochłaniał jego wzrok, a niemo wypowiadały usta. Na tej białej kartce zdania układały się w plugawą treść. Ktoś chciał sprawić, by zabił go również strach. W tym momencie zauważył jak mądry był jego prześladowca. To trochę tak jakby znał portret psychologiczny Karola. Jego słabe punkty, grzeszki, a to mężczyznę przerażało. Nigdy nie chciał być jak otwarta księga i do tej pory takie pozory udało mu się zachować. Właśnie, do tej pory. Otarł niezgrabnym ruchem pot spływający małymi kropelkami po czole. W końcu to musiało się stać. Prędzej czy później, ale czy aż tak srogo musiał odpokutować za swoje winy? Westchną i powrócił do pracy. Musiał czymś zająć myśli.
Godzina za godziną mijały nieubłagalnie. Obiecał sobie, że potem do niej zadzwoni. Chciał, ale nie mógł. Potraktował ją jak najgorszy kat. Nie widział co w niego wstąpiło. Żałował tego co zrobił. tak bardzo żałował. Spakował wszystkie papiery i zamknął teczkę. Ostatnim spojrzeniem owładną gabinet, zanim przekręcił klucz w drzwiach. Pożegnał się z Margot. Wyszedł na zewnątrz i jak najszybciej poszedł do samochodu. Czuł, że musi tam pojechać.  Starał się jechać ostrożnie, ale nie umiał. Zastanawiał się co wtedy w niego wstąpiło. Może bal się, że odkryje jego sekret? To i tak go nie usprawiedliwiało. W sumie to nie wiedział, czemu właściwie jechał w to miejsce. Miejsce, które nostalgicznie przywoływało tak wiele złych wspomnień. Wspomnień tak okrutnych, ale również paradoksalnie szczęśliwych i przyjemnych dla duszy.  Jego ciało rozdzierała na pół dziwna fala. Nie umiał wprost określić tego uczucia. Co by było, gdyby jej nie poznał ? Nie cierpiała by. Czasami miał ochotę wydrzeć sobie serce z piersi. Tak mądrze mówiło. Widząc znajome okolice coś ścisnęło go w gardle. Poczuł narastający ból, złość, żal i wszystkie inne negatywne emocje, które skutecznie się w nim kumulowały. Nie miał żalu do życia o to co się stało. Miał żal jedynie do siebie. Samego siebie.   Otworzył drzwiczki od samochodu i staną twarzą w twarz ze wspomnieniami. Musiał za wszelką cenę stawić im czoło. Może to był jedyny sposób, by ona nie cierpiała. Sam jeszcze nie potrafił sobie na to odpowiedzieć. Idąc mijał znajome twarze. Znajome dla niego, bowiem on dla nich na zawsze pozostanie anonimowy.  Przeszedł przez małą uliczkę i jakby na chwilę zamarł w bezruchu. Wszystko wyglądało tak samo jak wtedy i nawet tak samo pachniało.
Na drżących nogach przeszedł przez starą, zardzewiałą bramę. Odgonił szczekającego psa. Instynkt kazał najpierw sprawdzić ogródek. Karol nie miał zamiaru się mu stawiać. Nie stracił na swojej decyzji. Siedziała na małym stołeczku, siwiuteńka i wyniszczona przez życie. Znów coś ścisnęło go w gardle. Cierpiała przez niego. Straciła swoją jedną córkę, a on się do tego przyczynił. Spodziewał się każdej reakcji. Od wymuszonej radości poprzez prawdziwą furię i kumulację uczuć. Spodziewał sie nawet najgorszego. Chociaż co było gorsze od widoku zmarnowanej kobiety, której odpędził sen z powiek ? Podszedł do niej ostrożnie. Nawet nie drgnęła, tylko siedziała ze spuszczoną głową.
-Przepraszam..- nie umiał wydusić z siebie żadnego słowa. Każde, które miał w zamyśle grzęzło mu w gardle. A ona obdarzyła go swoim starczym wzrokiem. Odczytał z nich ogromny ból. Po tylu latach nadal cierpiała, a on... on również przeżywał to samo. Wahała się, czy aby na pewno wybrał odpowiedni moment. Czuł jak mierzy go swoim spojrzeniem, które w ułamku sekundy stało się tak zimne. Nie wiedział czy miał znów cokolwiek powiedzieć.
-Witaj mój synu...- odrzekła zachrypniętym głosem starsza kobieta. Jej słowa odbijały się echem w jego głosie.  Nie mógł uwierzyć, że go poznała. Tyle lat...
-Jak się pani czuje?- spytał machinalnie spuszczając wzrok. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. Nie chciał rozdrapywać starych ran. szczególnie u tej kobiety.
-Wiem czemu przyszedłeś. Chodź za mną.- odrzekła i wstała zerkając na niego ukradkiem. Nie sprzeciwiał się, tylko grzecznie poszedł za kobietą. Nie był pewien czego sie od niej dowie, a raczej czy czegokolwiek sie od niej dowie. Nie mógł uwierzyć, że tak ciepło go powitała. Nie zasługiwał na to. Zdecydowanie nie zasługiwał, ale ona zawsze była miłosierna. Jak jej córka. Właśnie... jak jej córka.
Zaprowadziła go do ciemnego salonu. Nie oświetlała go żadna, chociażby najmniejsza lampka. Anna kochała mrok. Zawsze siedziała w ciemnościach, gdy on prosił, by włączyła światło. Nie słuchała go. Z czasem przyzwyczaił się do jej dziwactw. Przyzwyczaił się, bo ją kochał. Kochał nad życie. Jej odejście tak bardzo go bolało. Może, gdyby pożegnała się w inny sposób... Ocknął się dopiero wtedy, gdy starsza kobieta postawiła przed nim parujący napój. Usiadła obok Karola za sofie. Zapanowała wszechogarniająca i krępująca cisza. Mężczyzna bał się w jakikolwiek sposób odezwać. Nie wiedział, czy wypada mu cokolwiek mówić.
-Ona wcale Cię nie zdradzała. Nie mogłaby. Za bardzo Cię kochała. Po śmierci siostry byłeś dla niej wszystkim. Ja sama do tej pory nie mogę uwierzyć w to co się stało. Anna..wcale nie miała kochanka. Ona.. była chora na raka. Nie chciała Ci mówić. Dopiero teraz wiem, ze nie chciała byś widział jak znika. Myślała, ze to jedno z najlepszych rozwiązań. czasu się niestety nie cofnie. - siedział jak otępiały. Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Ona chora na raka? Ta młoda i pełna życia dziewczyna? czuł, ze nie wytrzyma dłużej.  Przytulił płaczącą kobietę i wyszedł z jej mieszkania. Wsiadł do samochodu i pojechał na cmentarz. Tak dawno tam nie był. Widok tych wszystkich grobów przygnębił go jeszcze bardziej. Sama świadomość tego, iż gdzieś tutaj spoczywa jego ukochana sprawiała, że stawał się wrakiem człowieka. Nie mógł zmienić rzeczywistości. Mógł ją po prostu zaakceptować. Jednak to wcale nie było takie proste. Nic nie jest, nie było i nie będzie proste. Bez problemu odnalazł grób ukochanej Anny. Miał wrażenie, ze dookoła unosi się zapach jej lawendowych perfum. Usiadła na ławeczce i wbił wzrok w płytę nagrobkową. Pod powiekami zbierały mi się słone krople łez, które wypływały spod zaciśniętych. Nie umiał teraz nie płakać. Wbrew pozorom miał uczucia.
-Kochanie, czemu mnie opuściłaś? Byłaś dla mnie wszystkim. Nic nie było droższe od Ciebie. każda sekunda przepełniona była myślą o Tobie. Byłaś w moich snach, w moim życiu. Moje oczy chłonęły Twój obraz bez opamiętania. Uczyłaś mnie tego co ludzkie, uczyłaś mnie kochać i być kochanym. Nigdy nie zapomnę tego, gdy spijałem słodycz z Twych ust. Niebo ani zmienia.. to wszystko były marnością przy Tobie. Błyszczałaś jak słońce.. moje własne słońce. Przy Tobie czułem, ze żyję. Byliśmy tą jednością, która nie mogła sie nigdy rozerwać. każda część mojej duszy tak tęskni do Ciebie. Przez tą tęsknotę wyniszczam siebie samego. czemu mi to zrobiłaś, no czemu?! Kocham Cię jak głupiec, do szaleństwa! Oddałbym dusze diabłu, byle byś była tylko bezpieczna. Nie zamieniłbym Cię na nikogo innego. Skarbie.. czemu to zrobiłaś? Bez Ciebie nie mam już po co żyć. jestem wrakiem, rozumiesz? - głos mu się załamał. Nie był w stanie ukryć swoich emocji. tak bardzo jej pragnął. Dotyku, zapachu, uśmiechu. I obecności. sama świadomość tego, że jest gdzieś tam na górze, nie wystarczyła mu. Chciał, by była namacalna. Mimo tego, ze minęło już tyle lat, nadal nie pogodził się z jej śmiercią. Nigdy się z tym nie pogodził. Nie umiał.
Uczyniwszy znak krzyża opuścił miejsce bolesnych wspomnień. Zdruzgotany odpalił silnik i wyjechał na drogę. ręce nadal mu drżały, ale jak najszybciej chciał być w  domu. Pod powiekami dalej kryły się krople łez. Pustka po stracie ukochanej ogarniała go całego. Nawet z tym nie wałczył, lecz poddawał się biernie wyniszczającemu uczuciu. Zjechał momentalnie na pobocze. Nie chciał doprowadzić do wypadku i śmierci niewinnych osób. Wysiadł z auta i począł głęboko oddychać. Musiał się w jakikolwiek sposób uspokoić. Usłyszawszy trzask łamanych gałęzi odwrócił się. Jak nic nie znacząca klatka przed oczyma przeleciał mu obraz dwóch mężczyzn wyjmujących pistolet. jak przez mgłę, pamiętał moment, gdy jeden nacisną spust. Nie zdążył uchronić swojego ciała przed pociskiem. Z hukiem upadł na ziemię, a jego oczy pochłonęła ciemność...