wtorek, 24 stycznia 2012

Rozdział IX:"Ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty.."

- I jak zrobiłeś coś?- spytał siedzący na obrotowym krześle mężczyzna. Splótł dłonie, a w ustach trzymał fajkę, której siwy dym roznosił się po ciasnym, zaciemnionym pomieszczeniu. Mierzył groźnym spojrzeniem stojących przed nim mężczyzn. Oni zaś pod jakby spadającą na nich presją spuścili oczy do dołu, bojąc się mierzyć z nim spojrzeniem. Szatyn mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i nie zważając na obecność osób czekających na jego wyrok zabrał się za przeglądanie leżących na drewnianym, lekko wyszczerbionym biurku dokumentów, nie mających wcale podłoża o legalnym znaczeniu.
Tak- wysoki blondyn zebrał się na odwagę i ten jeden wyraz wyszeptał ledwo dosłyszalnie. Domniemany szef na powrót odwrócił się do nich, unosząc brwi do góry. Kąciku spierzchniętych ust drgnęły mu w pół uśmiechu.
-Dobrze się spisałeś… Zostań, a wy- pokazał palcem na resztę brygady- zanim policzę macie opuścić to pomieszczenie!- warknął. Mężczyźni znając porywczy charakter dowodzącego wyszli, zanim ten zdążył policzyć do obiecanych „trzech”. Szatyn spostrzegłszy nieobecność niepożądanych osób trzecich zatarł ręce i zbliżył się do swego uniżonego sługi, czekającego na niego ze splecionymi dłońmi i spuszczoną głową.
-Jako jeden  nielicznych się spisałeś, więc dostaniesz ode mnie nagrodę i misję specjalną.- powiedział szatyn stojąc blisko zdenerwowanego prymusa. Ten zaś spojrzał na niego wymownie nie za bardzo wiedząc o co chodzi.
-Jaką?- spytał przełykając ślinę, która skutecznie utrudniała mówienie. Modlił się w duchu, by było to coś w miarę normalnego.
-Bo jest taka sprawa…- zaczął szef ściszając tajemniczo głos, jakby bał się, że dusze zmarłych podsłuchają ich mającą ogromną wartość rozmowę.

(….)

-Wstawaj ! Żyjesz?!- całkowicie nieprzytomna uniosła jedną brew do góry. W jej uszach dźwięczały jakoby dzwon słowa zaniepokojonego mężczyzny. Uniosła się lekko na łokciach, a poczuwszy przeszywający ją ból w plecach syknęła. Czuła się jakby ją co najmniej kamieniowali. Każda, nawet najmniejsza cząstka jej młodego ciała prosiła o znieczulenie i chociażby chwilowe umorzenie bólu. Raz, dwa trzy…Policzyła sobie w myślach i postawiła swoje ciało do jako takiego pionu. Przetarła dłonią zamglone oczy. Po chwili zaćmienia nadeszła nagła chwila przebudzenia. W panice rozejrzała się dookoła siebie. Zero znajomych twarzy, zero jakichkolwiek znanych dusz. Źrenice dziewczyny poczęły rozszerzać się coraz bardziej. Bacznie lustrowały obskurne wnętrze autobusu, w którym się znajdowała.
-Dziecko, co jest z Tobą?- dygnęła pod falą potężnego głosu zirytowanego kierowcy. Mężczyzna uważnie obserwował dziewczynę, ta jednak nie zwracała na niego uwagi.. Nie wiedział co jej jest, zachowywała się jakby nie przebywała na Ziemi, tylko całkowicie dalej. Na chwilę sam popadł w zadumę.
Zielonooka oprzytomniawszy całkowicie podniosła się i wstała z niewygodnego siedzenia. Przeciągnęła się ledwo dostrzegalnie, po czym stanęła, by odpowiedzieć kierowcy. W zamian to on całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Położyła mu delikatnie rękę na ramieniu, na co odwrócił się. Zobaczyła jego pełną zmarszczek, twarz o ciemnej karnacji. Pod oczyma dostrzegła wyraźnie rysujące się ślady zmęczenia. Niebieskie tęczówki straciły na blask, stały się matowe i niemalże szare. Kryło się w nich coś dziwnego, jednakże dziewczyna nie pałała chęcią rozwiązania ich zagadki. Sama odwróciła wzrok, gdyż kontakty wzrokowe peszyły ją, a na tego mężczyznę patrzyła się wystarczająco długo, co mógł uznać za brak kultury.
-Ja.. już pójdę- zacinała się, jej głos drgał przy każdej wypowiedzianej listerze. Zdenerwowana splotła dłonie.
-Poczekaj. Gdzie chciałaś dojechać?- spytał siwiejący brunet, nie wyróżniający się z kanonu męskich osobistości. Frida spojrzała na niego nieufnie. Nie potrafiła tak ufać ludziom, jak kiedyś. Teraz wszystko diametralnie się zmieniło.
-Do szpitala- wyszeptała bardziej do siebie niż stojącego przed nią starszego pana, opierającego się o ramę.
-Podwiozę Cię.- uśmiechną się do dziewczyny ledwo zauważalnie. Czuł, że ta mała istota potrzebuje pomocy, lecz sama się o nią nie spyta. Czekał cierpliwie na jej reakcję. W skupieniu lustrował zmieniającą się z sekundy na sekundę mimikę twarzy. Jakże ona bardzo kogoś mu przypominała….
-Nie nie trzeba. Pójdę pieszo- sprecyzowana odpowiedź nieco zbiła mężczyznę z tropu. Skinął tylko głową, nie chciał mówić nic więcej. Nie nalegał, nie miał natarczywości w genach. Odeszła. Patrzył jak odchodzi, a jej obraz zamazuje się w strugach deszczu. Westchnął, po czym zasiadł za kierownicą. Ostatnie spojrzenie na szybę. Dziewczyna zniknęła. On także odjechał.

Szła moknąc.  Przesiąknięta zimnym deszczem marzyła o tym, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Pochyliła głowę, by natarczywe krople deszczu nie zrosiły jej twarzy. Jesień, wyjątkowo nieprzychylna tego roku dawała się we znaki. Jej. I nie tylko jej. Mieszkańcy przemykający się pospiesznie pragnęli tak samo jak ona, by deszcz ustąpił miejsca słońcu. Rozcierała dłonie, by chociaż trochę się rozgrzać. Nawet nie miała pojęcia, gdzie się znajdowała. Obce budynki, ludzkie twarze… Zero jakiejkolwiek znajomej osoby. Totalna pustka. Pokręciła głową, nie mogła uwierzyć w swoje nieszczęście.
Droga dłużyła się dziewczynie w nieskończoność. Na domiar złego zagłębiała się coraz dalej w nieznane.

Nie wiedziała co miała robić.Całkowita pieprzona dezorientacja.. Ciemna dziura. Tylko ja nadaję się do tak pojebanego teatru. Pomyślała przechodząc przez ledwo dostrzegalne białe pasy. Ktoś powinien je odmalować. One mają być białe i widoczne, a nie.. Ktoś może przez to stracić życie. Spojrzała z przekąsem na latarnię, obok której właśnie przechodziła. Kąciki ust drgnęły w ironicznym półuśmiechu. Latarnia i ona.. To prawie jedno i to samo.
Jedna kropla. Podmuch wiatru. Dwie krople. Podmuch. Kolejne trzy. I kolejny podmuch. Nieudolnie zabijała myśli. Jako dziecko liczyła baranki, by zasnąć lub się uspokoić, co by nie roznieść domu. A teraz?Piętnastolatka idąca przemoczonym chodnikiem, nucąca pod nosem jakaś bezsensowną wyliczankę. Doprawdy żałosne. Nawet nie rozglądała się dookoła… Bo niby po co? Wolała iść przed siebie, może cudem wpadła by pod koła rozpędzonego samochodu. Albo.. Jakiś schizofrnik postanowiłby zabawić się jej kosztem, robiąc sekcję na człowieku…Nie ma co. Pisała sobie ciekawe scenariusze. Prychnęła. W jej mniemaniu nie była aż tak kreatywna… Nie aż tak…
Stanęła jak wryta, gdy poczuła na swoim ramieniu uścisk męskiej dłoni. I znów liczyła barany… Jeden, drugi, trzeci.. Nie pomagało.Oddychała ciężko, była niemal pewna, ze obcy mężczyzna słyszy bicie jej serca.Nie opanowywała się jednak. Nie miała po co.I na co ja głupia liczę? Że mnie wypuści.?! Pewnie o mnie słyszał? No tak.. Kto by nie słyszał o kimś, kto obciąga facetom prawie za darmo…Wywróciła oczyma, by ukryć potęgujące się uczucie strachu. Nie wiedziała czy ma uciekać,czy zacząć monolog grzecznej dziewczynki. Czy też milczeć… Rozum podpowiadał jej rozwiązania, które pasują do cywilizowanej nastolatki dwudziestego pierwszego wieku. Ona zaś miała ochotę kopnąć napastnika w czuły punkt i po prostu uciec,krzycząc „ Pomocy!”. Nie zrobiła tak jednak. Tylko w wyobraźni był tak odważna i ekscentryczna.
Sekundy zamieniały się w minuty. Każda kolejna jednostka potęgowała się coraz bardziej. Spojrzeć. Nie spojrzeć. To trochę jak: Być albo nie być. Ona zdecydowanie wolała nie być, ale nie takie rozważania ją satysfakcjonowały. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Pomyślała. Odwróciła się. Ta decyzja kosztowała ją wiele wysiłku, a był to ułamek sekundy. Zobaczyła go. Stał za nią. Wiedziała. Nie wiedziała. Przyłożyła dłoń do czoła, a potem zaś wydała z siebie krótkie westchnięcie…..

Czas poplątał kroki
Jest łagodny i beztroski
Ma zielone kocie oczy
Tak samo jak Ty*

No...i mam za sobą przenoszenie wszystkich rozdziałów ^^ Jestem z s siebie dumna ^^ W rozdziale została wykorzystana piosenka zespołu Coma, pt.:"Sto tysięcy jednakowych miast" ;))

Zapraszam do komentowania ;)

Rozdział VIII:"Opowiem Ci..."

-Opowiem Ci wszystko od początku- westchnęła starsza pani- Zaczęło się od tego…., że Twoja matka nigdy nie była kobietą, której chłopcy unikali jak diabeł święconej wody.  Nie chcę zrobić z twojej matki kogoś, kto w życiu popełnił wiele błędów. Za młodu nigdy nie zrobiła czegoś, co było by wbrew drugiej osobie. Pozwól skarbie, że opowiem Ci bajkę. Bajkę o twojej matce. Nie będzie ona ani zbyt długa, a ni zbyt krótka. Chcę, byś znała prawdę. I proszę Cię o jedno: nie bądź zła na Annę, za to, że nie powiedziała Ci o tym wszystkim. Jej samej było niezmiernie ciężko. Nikt nie mógł znieść jej codziennych łez. Wylewała hektolitry wody, lecz to nie pomogło. Wysłuchasz mnie kochaneczko?- staruszka zwróciła oczy ku milczącej w zadumaniu dziewczynie. Wyraz jej twarzy ukazywał jak bardzo nie wierzyła w tą opowieść. Prowadziła wewnętrzną walkę, której nie mogła rozstrzygnąć. Bez wątpienia cierpiała, bała się jak każdy usłyszeć bolącej prawdy. Malinowe usta zacisnęła w wąską kreskę, ukazując przy tym swoją konsternację. Zielone oczy pociemniały, a twarz zbladła. Oddychała ciężko, lecz mimo wszystko starała się zachować spokój. Myślała o wszystkim i o niczym, by tylko zagłuszyć pulsującą prawdę. Słowa dawnej sąsiadki trafiały w samo sedno. Gdzieś na dnie jej pokaleczonej duszy znajdowało się ziarenko nadziei, lecz przez  mające zaraz paść słowa miało ulec zniszczeniu. Wewnętrzny krzyk rozdzierał jej ciało na milion kawałeczków. Jak bardzo się bała poznać prawdę, którą potem miała się karmić przez resztę swojego życia. Uchyliła lekko usta by odpowiedzieć przecząco, lecz coś naraz zaczęło krzyczeć. Nie pozwalało jej powiedzieć „nie”, a chóralne głosy kłaniały się ku poznaniu bolesnej prawdy. Westchnęła kilka razy, a wzrok wbiła we własne paznokcie pokryte fioletowym lakierem.
-Tak…- wypowiedziała z ociąganiem tak bardzo istotny dla niej wyraz. Wciąż pozostawała pod wpływem nieznanego amoku. Rozmyślała nad tym, czy aby dobrze zrobiła. Rozważała wiele rodzących się w jej głowie zastępczych alternatyw. Jednak żadna nie była dobra. Zmuszała sie do czegoś, co było jednym wielkim kłamstwem.  Każdy zna wiele bajeczek i przyporządkowuje je pewnym osobom. Tak było, jest i będzie zawsze. Mimo, że świat pędzie do przodu ludzie wciąż trzymają się żelaznych stereotypowych zasad. To z pewnością nie jest coś, co można uważać za słuszne. Wolność i prywatność- tym się teraz oddycha, niestety.. Coraz więcej ludzi pobocznych zna Twoje tajemnice, sekrety, o życiu na płaszczyźnie intymnej nie wspominając. Ludzie wiedzący o Tobie więcej, niż Ty sam o sobie to mnożąca się armia…
-Słuchasz mnie, czy nie?- skrzeczący głos staruszki odbił się echem po ogródku trafiając na ostatku do uszu zamyślonej nastolatki. Wybudzona z letargu drgnęła lekko, jak zboże poruszone powiewem lekkiego wiatru. Przymrużyła oczy, jakby chcąc rozgryźć tą cnotliwą staruszkę. Dziewczyna nie mogła znieść tego, iż ta kobieta wie więcej o niej. O życiu jej matki, jej rodzonej matki, z której łona powstała.
-Tak słucham- lakoniczna odpowiedź powiewająca chłodem i empatią. Prawowity odbiorca zlustrował ją bacznie zielonymi, wypłowiałymi od starości tęczówkami. Tęczówkami, w których kryło się wiele nieznanych tajemnic. Życie i śmierć w jednym kłosie zebrane- mawiała kiedyś staruszka, lecz teraz jej usta już nie rozchylały się by wypowiedzieć to jedno zdanie. Odchrząknęła, by móc kontynuować swą opowieść.  Czuła, ze nastolatka nie chce przyjąć tego do siebie. Prawda bolała, a usłyszana od osoby trzeciej bolała jeszcze bardziej. Staruszka nie zrażała się jednak. Za swój prawowity obowiązek uważała poinformować tą młodą damę o tym, co zapełniło by luki w jej życiorysie i nie wyrokowało by niedokończona autobiografią. Pożółkłymi od pracy rękoma, które okalał twardy od pracy naskórek skubała rąbek swojego fartucha. Głowę spuściła w dół, marszcząc siwe miejscami powieki. Czekała na odpowiedni moment, by móc przemówić. Jej starcza naiwność graniczyła z cudem. Pomimo życiowego doświadczenia, nie potrafiła zobaczyć jak bardzo Frida nie chciała znać prawdy, jakakolwiek by ona nie była. Dar prorokowania stracił na swej możności wywołując w kobiecie stan lekkiego niepokoju. Niestety ona już nie potrafiła przewidzieć. Nie potrafiła przewidzieć tego co będzie. Dla niej zagłębianie się w ludzką dusze było jak przeżycie w całości II wojny światowej.
-Dobrze, skoro słuchasz- urwała w pół zdania, by jak się jej wydawało zbudować napięcie pasujące do sytuacji- opowiem Ci całą historię.- podniosła wzrok na blondynkę, na twarzy, której malował się grymas niezadowolenia pomieszany z grymasem bólu. Nie zważywszy na to odchrząknęła, by móc rozpocząć swą epicką wypowiedź.
-Dawno, może nie aż tak dawno temu w małej ukraińskiej wiosce przyszła na świat mała dziewczynka. Mieszkała wraz z rodzicami w drewnianym domku nieopodal lasku. Dziewczynka uwielbiała tam przebywać. Jak nikt kochała przyrodę, a obcowanie z nią uważała za jeden z największych prezentów. Z pewnością nie była ona osobą, która nadmiernie pragnęła towarzystwa ludzi. Nie lgnęła do nich, co jej rodzice uważali za przejaw aspołecznych zachowań. Z czasem dziewczynka dorastała, a ‘dzikie’ zachowania nie ustawały, wręcz przeciwnie. Z wiekiem, gdy owa bohaterka dojrzewała zakorzeniało się to w niej jeszcze bardziej. Nieświadoma problemy brnęła w jego głąb jeszcze bardziej nie starając się dostrzec powagi sytuacji. Rodzice w końcu postanowili sami zacząć działać. Po wielu naradach kończących się nieprzewidywalnymi kłótniami rodzice postanowili, iż zmienią miejsce zamieszkania. Pięcioletnia wtedy Anna przeżyła ogromny szok. Nie próbowała wpłynąć jednak na zmianę decyzji. Siedziała cicho i dzień przeprowadzki przyjęła z pokorą. „ Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb udzieli”- tym cytatem można by było doskonale określić zamierzenia rodziców Anny. W ich wyobrażeniu wyprowadzka miała wpłynąć pozytywnie na kształtowanie osobowości córki, jednak wszystko potoczyło się w przeciwnym kierunku. Anna nie umiała się odnaleźć w mieście, samo otoczenie zaczęło ją przerażać.  Małymi kroczkami gubiła się. Według niej wszystko już nie było takie samo. Drzewa i kwiaty pachniały inaczej, a ona tak bardzo nie mogła tego przeboleć. Pomimo iż wewnątrz wydawała się osobą mało barwną, na zewnątrz ukazywało się jej piękno. Z małej niepozornej dziewczynki przeistaczała się w kobietę, pełną wdzięków i wrodzonej gracji. Z dnia na dzień liczba adorujących ją mężczyzn wzrastała, a pannie, to wcale nie przeszkadzało.  Nie odpędzała adoratorów, lecz kokietowała ich jak tylko mogła. Nieszczęśnicy wystawali pod jej oknami dniami i nocami!- narratorka załamała dłonie w geście teatralnego załamania- Każdy chciał zdobyć jej serce. I w końcu zdobył tylko jeden. Na imię mu było Daniel. Wszystkie panny się w nim kochały. Przystojny, zaradny i czarujący- oto trzy przymioty celnie opisujące jego powierzchowny wygląd i charakter.  Niestety życie to nie bajka i piękne zakończenia tutaj mają miejsca bardzo rzadko. A miłość ślepa jest i … łaskawa. Daniel zdradził Annę. Ona zarzekała się, że nie chce go znać i pragnęła ułożyć sobie życie z innym. I znalazła takiego. Mężczyzną jej życia został Emil- mężczyzna, którego bierzesz ze swego biologicznego ojca. Zanim jeszcze Anna została kobietą Emila haniebnie poszła do łóżka z Danielem.  Emil się o tym dowiedział, ten chłystek sam mu o tym powiedział. Emil odszedł od Anny, a resztę skarbie już znasz.- zakończyła swoją długą przemowę staruszka wzdychając przeciągle. Z jej ust wydobył się dziwny świst, zaraz zaś poczęła kaszleć dusząc się przy tym niesamowicie.  Frida nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Zajęta analizowaniem słów byłej sąsiadki zapomniała o świecie rzeczywistym . Realność tej opowieści wydawała się jej prawdziwie rażąca. Czemu matka ja okłamywała? Czemu do tej pory nikt nie powiedział jej prawdy? Czy może jeszcze odnaleźć przybranego ojca?
-Zostawcie mnie w spokoju!- wrzasnęła bezgłośnie do swoich natrętnych myśli, kłębiących się po jej głowie. Nie była w stanie teraz racjonalnie myśleć, a zdroworozsądkowe rozważenie każdego z przypadków wydawało się jej w tej chwili czystym absurdem. Nie musiała robić obliczeń, by wiedzieć jak nikłe są szanse na to, że odpowie chociaż w miarę racjonalnie. Westchnęła, bawiąc się ze zdenerwowania frędzelkami zdobiącymi jej torebkę. Torebkę od mamy… Od osoby, która ją okłamała… Od osoby, która jej nie zaufała, a przecież tutaj też chodziło o jej życie!
-To co pani mówi, to nie może być prawda!- wyszeptała, bo na tylko tyle było ją stać. Sama nie wierzyła w prawdziwość swoich słów. Czemu to właśnie spotkało ją? Kim była we wcześniejszym wcieleniu, że najgorsze przypadki trafią właśnie na nią. Czyżby krążyło nad nią jakieś fatum. Może czas  z tym skończyć…?
-Nie skarbie, mówię prawdę- wychrypiała staruszka kaszląc świszcząco- Sama chciałam, by to było kłamstwem. Najwidoczniej Anny mają to do siebie- spochmurniała, jej popękane wargi zacisnęły się w wąską kreskę, zaraz jednak na powrót przybrała dobrotliwy wyraz twarzy. Sama walczyła ze sobą, nie chciała dobijać tej małej istotki. Złość na samą siebie wygrywała z racjonalizmem starej wieszczki. Nigdy jednak nie jest do końca tak, jak sobie wyznaczyliśmy. Jej najwyraźniej dane było powiedzieć właśnie to.  To tak jakby usta odpowiadały same za siebie. Nie mogła ich powstrzymać, chociaż bardzo się starała. Przeznaczenie wygrało z powołaniem.
-Przepraszam, ale ja… nie mogę tak. To dla mnie zbyt trudne do ogarnięcia.  Ja musze to sobie przemyśleć. W każdym bądź razie dziękuję. Prawda jest najważniejsza, nawet jeśli boli.- przytuliła do siebie kobietę jak za starych dobrych czasów. Właśnie.. dobrych… One były i nie wrócą więcej.
Frida oddaliła się od staruszki, a na odchodnym pomachała jej jeszcze. Na jej nieszczęście zaczął kropić siarczysty deszcz, doskonale aranżujący całe zdarzenie. W głowie nastolatki rodziło się tysiąc pomysłów, których za nic nie umiała poukładać w jedną całość. Kochać, nie kochać, znienawidzić… nie umiała posortować własnych uczuć, a co dopiero je przeanalizować. Jednym słowem był zdruzgotana. Pytała samą siebie o wiele spraw, o przyczyny, o skutki, ale nie uzyskiwała odpowiedzi. Zdeterminowana nie pytała już siebie o więcej. Nie chciała. Nie mogła. Nie potrafiła. To było ponad jej siły. Wytrzymywała więcej niż nie jeden dorosły. 
Miała wrażenie, że droga na przystanek to jedna z najdłuższych dróg. Wrodzona niecierpliwość dawała cię coraz bardziej we znaki. Jedyne co miała ochotę zrobić, to wykrzyczeć to, co zagradzało jej szczęściu.  Przyspieszyła kroku i zanim się spostrzegła znalazła się przed zielonym zadaszeniem, pod którym znajdowało się kilku nieznanych jej ludzi. Wszyscy oni jak jeden mąż podnieśli na nią wzrok. Dziewczyna zarumieniła się lekko i spojrzała na chodniki ze smutkiem pomyślała o jego losie. Próbowała czymś zająć myśli, które nie dawały jej spokoju.  Rozdarta między jednym, a drugim nie czuła się dobrze. A autobus nie przyjeżdżał….
Przyłożyła rozgrzany policzek do zimnej szyby pojazdu. Pragnęła tylko tego, by jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Przymknęła zmęczone powieki i zanim się obejrzała odpłynęła w niebyt….


Rozdział VII"Oto mam swoje małe niebo"

Oto mam moje Małe Niebo
Oto mam moje Małe Piekło
Oto mam moją Wielką Ziemię
Oto mam moje Małe Niebo
Oto mam moje Małe Piekło
Oto mam moją Własną Ziemię
Dlaczego spadam?*


-Niesamowite, ze znów tu jestem- powiedziała cicho rozglądając się dookoła. Zaciągnęła się powietrzem przesyconym aromatem dzieciństwa. Wszystko wydawało się być takie znajome. Pamiętała ten parking, na którym teraz jest. To na nim czekała, gdy jechała odwiedzić mamę do szpitala. Minęło może osiem lat, a ona nadal pamiętała takie szczegóły, szczegóły, które wtargnęły do jej świadomości i tam znalazły swoje miejsce.
Pamiętałam to doskonale i nie zapomnę nigdy.
Warszawska Praga. Jej dom, jej sacrum. Pomimo, ze inni tak nie nawiedzili tej dzielnicy ona była w niej zakochana na zabój.
I nadal jestem.
Pragnęła na nowo odkryć to miejsce. Z każdą sekundą tęsknota za domem nasilała się coraz bardziej powodując dreszcze przechodzące po zziębniętym ciele dziewczyny. Ona jednak nie zważała. Odgarnąwszy swoje blond włosy dziarskim krokiem ruszyła przed siebie. Tak dawno tutaj nie była. Każde źdźbło trawy wydawało się jej takie odległe, a jednak tak bliskie.  Nie sądziła, że kiedyś tutaj jeszcze przybędzie.
Złamałam swoją obietnicę. Ja niedobra.
Westchnęła cicho, a idąc nadal nie przestawał się rozglądać. Szukała znajomych miejsc, w których niegdyś bywała najczęściej. Teraz to wszystko wydawało się jej strasznie tajemnicze. Ludzie z pewnością zapomnieli jak wygląda, a ona sama nie pamiętała ich twarzy. Pamiętała jednak ich dobroduszność i pomoc w chwilach dla niej trudnych, a takowych było wiele. One jednak nie odpuściły i trwają do dziś.  Ile by dała by móc powiedzie tak jak kiedyś do każdego „ dzień dobry” bez obawy, że zostanie nierozpoznana.
Nic już nie jest takie samo.
Jest, tylko trzeba to odnaleźć!

-Oj zamknijcie się !- mruknęła pod nosem, czym wzbudziła sensację u przechodzącej obok niej starszej pary.  Gdy państwo było na tyle daleko, odwróciła się i spojrzała na nich. Jak bardzo chciałaby dożyć takiego wieku w szczęściu i miłości. Ale czy kiedyś ją to jeszcze spotka? Czy kiedykolwiek będzie umiała normalnie żyć?
Teraz filozoficzna natura była najmniej potrzebna. Niestety człowiek, nie maszyna, a na jej przykładzie można to było najlepiej udowodnić.

Piekarnia na rogu Śląskiej* i bułeczki pana Lubczyka… Na sama myśl do ust napłynęła jej ślinka. W głowie powrócił znajomy zapach świeżych drożdżówek z  czekoladą, które jako dziecko uwielbiała. Ten obraz wraz z wieloma innymi utkwił w jej nastoletniej głowie. Niektórzy uznali by ją za sentymentalistę, a ona się przed tym nie broniła. Taka już była, a tej cechy nie chciał u siebie zmienić. Jedyne co by zmieniła to tą pieprzoną pamiętliwość, która nie dawała jej spokojnie spać ani funkcjonować na tle psychicznym. Czuła się jakby obarczona wielkim krzyżem, którego ciężar był nader ogromny.
Nie myśl o tym głupia bo się zamęczasz. Pomyśl lepiej o słodkich specjałach.
Piskliwy wewnętrzny głosik włączył się tak szybko, jak to tylko było możliwe. Posłuchawszy go wyrzuciła z pamięci cierpiętnicze obrazy, stawiając pewnie kroki na betonowym chodniku. Liczyło się tylko tu i teraz. Gnana niespodziewanym instynktem ruszyła w stronę owej piekarni, otoczonej warstwą najrozmaitszych zapachów. Tak jak za dawnych lata u wejścia wisiał mały dzwoneczek  zapowiadający każdego gościa. Dla niego każdy był równy, dla każdego dzwonił z taką samą gorliwością. Niegdyś połyskiwał w słońcu, teraz lekko zaśniedziały wyglądał jak wieko staruszek. Blondynka zaśmiała się lekko na to porównanie, lewą dłoń położyła na pokrytej złotym lakierem klamce, po czym delikatnie ja nacisnęła. Tak jak za dawnych lat dzwoneczek zadzwonił, lecz nie miał już tej siły co kiedyś.
-Wybaczam Ci to kochany dzwoneczku. Każdemu trzeba wybaczyć- z taką myślą przekroczyła próg piekarni. Za ladą zobaczyła wiekowego starca czytającego pobieżnie gazetę.  Nastolatka wiedziała kim jest ten człowiek, zgarbiony, o siwych przerzedzonych włosach i żylastych dłoniach. Uniosła do góry brwi, czekając na reakcję starszego pana, ten jednak nadal czytał gazetę. Czyżby chciał od czegoś uciec? Może od tej nieuchronnej starości? Frida nie ciekawszy dalej postanowiła przejąć sprawę w swoje ręce. Odchrząknęła, po czym otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak piekarz ją ubiegł. Wpatrywał się w nią intensywnie, a jego pobladłe niebieskie tęczówki lustrowały ją od stóp do głów. Starzec domyślał się kim była nieznajoma dziewczyna. Nie mógł zapomnieć tych skrajnie zielonych oczu. One zawsze były znakiem rozpoznawczym dziewczyny, a teraz nic się nie zmieniło. Pomimo upływu lat obojgu, doskonale wiedzieli kim są nawzajem.
-Frida, kochaneczko. Jak to miło, że wróciłaś w nasze rodzinne strony. Ta stara Praga bez Ciebie straciła jakikolwiek smak. Wszystkim tak bardzo Ciebie brakowało. Pani Kuźmierczykowa do tej pory wspomina twoje złote warkoczyki – Frida nie wiedziała co powiedzieć. Nie sądziła, ze pan ją rozpozna. Zszokowana stała jak kłoda, nie mogąc poruszyć żadną kończyną. Pan Władysław widząc reakcję na jego słowa wyszedł za lady i przytulił jak za dawnych lat dziewczynę. Robił tak zawsze, gdy jako mała dziewczynka przychodziła do niego się wypłakać. Czuł, ze do serca napływa mu ciepło. Kochał tą dziewczynę jak własną wnuczkę, a zobaczyć ja po tylu latach.. To jak dar z Nieba. Bóg wysłuchał jego żarliwych modłów, co napawało go jeszcze większym szczęściem.
Nie sądziłam, ze mnie pozna. Czyżbym nie zmieniła się aż tak bardzo? Kiedy po raz ostatni mnie widział byłam małą dziewczynką bawiącą się laleczkami zrobionymi z gałganków. Teraz wydoroślałam, mam szesnaście lat, a on nadal mnie pamięta. To miłe, że ktoś o mnie nie zapomniał.
Dziwiła się sobie w myślach. Ta cała sytuacja spadła na nią jak grom z jasnego nieba, ale to nie było nic złego. Rodzinne strony tworzyły ją, a to, ze może zaznać ich w okazałości to coś, czego nie zapomni.
-I jak tam u Ciebie słonko? Chodź do mnie na zaplecze kochaneczko! Przyniosę ciepłych bułeczek i mleka prosto od Łaciatej. Z niej to takie teraz wredne krówsko się zrobiło, że ho ho. Mleka już nie chce dawać, bo to stara wyga.- zaśmiał się staruszek, swoim charakterystycznym zaraźliwym śmiechem. Zielonooka słysząc to sama się roześmiała. Sama doskonale pamiętała krowę, która teraz była już stara. Tego nie da się zapomnieć.
Posłusznie podreptała za starszym panem rozglądając się na boki. Prawie nic się tutaj nie zmieniło. Stara drewniana szafa na naczynia, pomieszczenie na piec i kuchnia, a teraz bardziej nowoczesna, aniżeli kiedyś. Wzruszyła się widząc leżącą na  drewnianym krzesełku bez nogi swoja szmacianą lalkę. Jak jej tam było? Zosia, nie.. Antosia, nie…
-Wiem! Lalusia!- krzyknęła na cały głos, potem zaś poczuła, że się rumieni. Pan Władysław spojrzała na nią z  politowaniem i posłał przyjazny uśmiech.  Sam był rad, że dziewczyna, już właściwie dorosła panna poznaje takie szczegóły. Według niego pamięć to najważniejszy czynnik w życiu. Bez pamięci nie ma nic, a on .. starzał się i z wiekiem jego była coraz gorsza.
-Jednak pamiętam tą małą- rzuciła zaaferowanej obserwowaniem blondynce przelotne spojrzenie. Nie zmieniła się nic, a nic, może tylko jej oczy są bardziej smutne. Dużo przeżyła, a on wiedział o tym doskonale. Milcząc doszli do małego pokoiku, ozdobionego drewnianym stołem i kilkoma krzesłami. Frida podbiegła do nich i z czułością gładziła dłonią stare drewnom którym jako dziecko uwielbiała siedzieć. Ku jej zdziwieniu pachniało tak samo. To spowodowało przypływ kolejnej fali wspomnieć. W pomieszczeniu została sama, wiec zaczęła się zwiedzać kat po kacie, centymetr po centymetrze. Czuła się ja Scherloock Holmes, w trakcie poszukiwania. Tutaj kiedyś urządzali takie zabawy,…. Ona nigdy nie znajdowała.. to zawsze znajdowali ją.
-I nigdy nie mogli mnie znaleźć- szepnęła rozbawiona wspomnieniami. Przypływ lekkości potraktowała jako rekompensatę za wszystko co przeżyła. Po raz pierwszy w życiu czuła się tak swobodnie. Miała nadzieje, ze to uczucie będzie trwało wiecznie.
Zapach bułeczek z czekoladą… to od razu sprowadziło błądzącą w myślach dziewczynę. Ocknąwszy się z transu podeszła i zabrała od piekarza dwa kubki z mlekiem od Łaciatej.
Stary pan Lubczyk. Nigdy nie nawiedził mleka w żadnej innej postaci jak od krowy….
Usiadła naprzeciwko staruszka i sięgnęła po jedną bułeczkę. Ugryzła kęs- czuła się tak, jak miała sześć lat i po raz pierwszy odwiedziła tą piekarnię.
-Widzę, ze Ci smakują. Jedz na zdrowie, bo takaś marna dziecinko. Jak Ci się żyje w tym wielkim świecie? Pewnie już kawalera masz i to nie byle jakiego.
- Te bułeczki zawsze były i będą pyszne.- zaśmiała się.- W sumie to nie mogę narzekać. Uczę się. ‘ zadowalać faceta w łóżku’,  prowadzę tryb życia normalnej nastolatki ‘ normalnej nieletniej prostytutki’- nie mogła uwierzyć, ze skłamała, a  co dziwniejsze przyszło jej to z niezawodną lekkością. Cóż bądź co bądź, ale dziewczyna przywykła już od ukrywania swojej przeszłości i … teraźniejszości. Westchnęła wpatrując się w martwy punkt na ścianie.
- Jak się panu teraz wiedzie? Kliencie nadal tłumnie odwiedzają to miejsce?- spytała upijając łyk zimnego mleka.
-Oj kochaneczko, po staremu. Żonę pochowałem niedawno, u dzieci byłem i jakoś żyję jak widać. Starość mnie jeszcze żywcem nie wzięła. Tak kochaneczko, tak. Takie tutaj tłumy- rękoma pokazał wyimaginowaną wielkość. Kąciki warg dziewczyny drgnęły w lekkim uśmiechu. Ukradkiem spojrzała na zegarek. Dochodziła czternasta, a  ona chciała odwiedzić jeszcze kilka miejsc.
Ja nie chcę stad odchodzić!
- Przepraszam, ale musze już iść. Bardzo chciałabym zanim zapadnie zmrok odwiedzić kilka miejsc. Dziękuje za gościnę. Zawsze był pan dla mnie jak dziadek – wstała od stołu i przytuliła starszego dobrodzieja.
-To ja dziękuję kwiatuszku. Nikt tak dawno nie zaglądał do mnie. Tak bardzo się cieszę, że zobaczyłem moją małą Fridę. Odwiedź mnie jeszcze. Poczekaj zapakuję Ci bułeczek- powiedział staruszek i kuśtykając udał się do jednego z pomieszczeń. Frida czekała na niego w pomieszczeniu głównym i rozmyślała nad tym, co powiedział jej tak bliski człowiek. Oni oboje coś stracili. Dziewczyna cieszyła się, ze nie pytał o matkę czy ojca. On nigdy nie wtrącał się w życie ludzi. . Nie lubił być nachalny, a  to się wcale nie zmieniło.
-Proszę, to dla Ciebie. Jedz na zdrowie iż  Bogiem dziecinko- Pan Lubczyk podał blondynce woreczek, w który w  swoim wnętrzu skrywał wiele przysmaków. Dziewczyna pożegnała się ze staruszkiem dając mu buziaka w policzek, podziękowała jeszcze raz za gościnę i wyszła. Łagodny już teraz wiatr muskał jej twarz, rozwiewał złote włosy. Frida widziała z jak wielkim zaciekawienie przyglądał się jej gapie. Kiedyś pewnie powiedziała by cos niemiłego, teraz jednak, teraz jednak w jej sercu nie było żadnego lodu. Z uśmiechem pozdrawiała osłupiałych ludzi. Nie tego się spodziewali… Nie tego…

Stara, bardzo stara kamienica z czerwonej cegły. Gdzieniegdzie odkruszona, naznaczona twórczością graffiti. Dookoła otoczona jakby żywym murem soczyście zielonych żywopłotów. Za czasów jej dzieciństwa niskie, równo przycięte, teraz zaś zaniedbane, jednak nie straciły swego blasku. Blondynka podeszła niepewnie bliżej, przeszła przez metalową bramę, wyniszczoną przez czas i stanęła na dróżce z kamiennych, kwadratowych płyt. Westchnęła czując znajomy grunt pod stopami. Nawet tego nie zapomniała. Omiotła wygłodniałym wzrokiem stare sacrum… teraz było bardziej zniszczone i wiekowe. Jej wzrok powędrował w lewo, gdzie stał jej mały jednorodzinny domek, teraz zamieszkały przez innych lokatorów. Mama dziewczyny sprzedała go, gdy Frida opuściła mieszkanie, a ona sama przeniosła się do ośrodka. Teraz to co kiedyś należało tylko i wyłącznie do niej, nie przypominało tego, co opuszczała. Ktoś odmalował ściany na ciepły piaskowy kolor, a odnowił dach, ogrodzenie wyglądało niezwykle efektownie z bramą pokrytą bluszczem. Dziewczyna poczuła jak łzy napływają jej do oczu, zaraz zaś starła je niezgrabnym ruchem ręki. Stała już przy drzwiach wejściowych do owej kamienicy. Jakiś samotny dreszcz przeszedł jej ciało. Bała się, tak bała. Sama nie wiedziała czemu. Ucieczka od przeszłości?
Nie rozmyślała jednak nad tym. Policzywszy do pięciu otworzyła stare, skrzypiące drzwi. Klatka nic, a nic się nie zmieniła. Jak za dawnych czasów utrzymana w czystości. Parapety zdobiły różnorodne kwiat, które sprawiały, że całość nie wyglądała ponuro. Drewnianymi, równie skrzypiącymi drzwi schodami udała się na samą górę. W myślach gorączkowo próbowała przypomnieć sobie numer mieszkania pani Kuźmierczykowej. Ku jej zadowoleniu pamiętała numer, jednak niepewnie zapukała do drzwi. Nie wiedziała jak kobieta zareaguje. Pukała trzy razy, jednak nikt nie odpowiedział.. Nie tracąc nadziei zeszła na dół i tylnymi drzwiami weszła do ogródka. Nie przeliczyła się. Na małym stołeczku siedziała starsza pani robiąca na drutach. Nie wiedziała jej twarzy, gdyż kobieta była odwrócona do niej tyłem. Podeszła cicho, a gdy była w odpowiedniej odległości rzekła:
-Dzień dobry pani- miała nadzieję, ze kobieta ją usłyszała. Ta powoli podniosła głowę, zaprzestając ręcznej robótki. Spojrzała na stojąc naprzeciwko siebie dziewczynę. Ten zielony kolor oczu.. czy to..
-Frida to ty?- kobieta wstała i ujęła swoimi pomarszczonymi dłońmi, ręce dziewczyny. Ta po raz drugi tego dnia nie wiedziała co powiedzieć. W jej sercu zagościło ciepło pomieszane ze wzruszeniem. Do oczu cisnęły się łzy, których nie hamowała
-Tak, to ja proszę pani- nim zdążyła się zorientować została zamknięta w żelaznym uścisku kobiety. Usłyszała ciche chlipanie, które dowodziło tego iż kobieta płakała. .
-Siadaj skarbie. Chcesz czegoś do picia? Do jedzenia? Jak się masz?- z ust kobiety wypływał potok pytań spowodowany szczęściem. Frida przez cały czas się uśmiechała i cierpliwie słuchała starszej pani.
- Dziękuje pani, niczego mi nie potrzeba. U mnie całkiem dobrze- powiedziała, nie przestając się uśmiechać.
-A jak z  twoją mamusią? Tak długo jej nie wiedziałam.
-Ehh….moja mama jest w szpitalu. Choruje na raka. Na razie jakoś się trzyma, ale nie wiem jak długo to potrwa. Ja mieszkam u znajomych- powiedziała jednym tchem. Nie lubiła poruszać tego tematu, tym bardziej, że musiała kłamać.-A co u Pani?- spytała po chwili bawiąc się motkiem włóczki.
-Oj kochanieńka nie za dobrze. Marysia wyszła za maż i urodziła dziecko.  Anna… ona zmarła.- powiedziała kobieta. Anna zamarła? Jak to zmarła? Anna od zawsze była jej towarzyszką zabawa. Dziesięć lat starsza, a jednak świetnie się dogadywały. Maria była starsza, z nią także miała świetny kontakt, ale nie taki jak z Anną. Nie chciała się rozkleić, ale czuła, ze nie wytrzyma. Po jej różowym policzku spłynęła łza, a ona położyła swoją dłoń na dłoń starszej kobiety, by dodać jej otuchy.
-Jak ..to się stało? Przecież ona była taka młoda…
-Anna od zawsze była trudnym dzieckiem, nie to co Marysia. Może to różnica wieku, nie wiem. Jednakże Annę zawsze ciągnęło do rzeczy zakazanych. Od małego robiła to, czego robić nie powinna. Sięgała po alkohol i papierosy, to było wtedy, gdy się wyprowadziłaś. Potem były narkotyki. Najpierw lekkie, potem ciężkie. Nie dała sobie nic przetłumaczyć. Uciekła z ośrodka. Przedawkowała. Zmarła dwa lata temu- głos strasznej kobiety zadrżał, rozpłakała się. Frida nie mogąc utrzymać także łez na wodzy przytuliła się, gładząc dłonią plecy starszej kobiety. W takiej pozie trwały kilka minut.
- Ty też skarbie dużo przeżyłaś. Odszedł do Ciebie ojciec, bo okazało się, ze nie jesteś jego córką, tylko jakiegoś innego faceta. Potem ten kolejny.. i choroba matki. Straszne kochanie, straszne.- Frida w osłupieniu słuchała słów starszej kobiety. Jak to, przecież ona była córką Emila, a nie jakiegoś innego. Mama zawsze tak mówiła, a mama sama nie wiedziała, czemu odszedł od niech tata. To co powiedziała kobieta nie mogło być prawdą.
-Ale ..jak to?
-Mama Ci niczego nie powiedziała?- kobieta pokręciła głową i spojrzała na nią. smutno. Chciała Cię chronić, ale nie wiedziała, że dowiesz się prawdy.
Jakie, do kurwy nędzy prawdy? Przecież ta kobieta mówi jakieś wymyślone historie! Mama by jej nigdy nie okłamała. Ufała jej i wierzyła bezgranicznie. Tyle razy mówiła jej o tym wszystkim. Ta kobieta pieprzy ze starości. Straciła córkę i coś się jej pomieszało w głowie. Może nasłuchała się jakichś plot, a to najbardziej możliwe… To co ona mówi do absurd. Ja wiem swoje.!
-Opowiem Ci wszystko od początku- westchnęła starsza pani- Zaczęło się od tego….

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Rozdział VI:"The Story."

Dziewczyna bezgłośnie poruszała ustami. Ona przecież zawsze tu stała. Odkąd sięgała pamięcią te kilka belek na metalowych nóżkach służyło jej na powiernika. Przychodziła tutaj w najgorszych momentach swojego życia. Gdy nie miała dokąd uciec zawsze przesiadywała w tym samym miejscu dając upust swoim łzom. Za nic w świecie nie pomyliłaby tego miejsca. Otaczała je charakterystyczna aura spokoju, jakby to miejsce było bronione przez niewidzialne anioły.  Blondynka zasępiła się, nadal była w dziwnym transie. Nie docierało do niej, że jej miejsce święte zostało zbezczeszczone przez łapska jakichś niewtajemniczonych. Ostrożnie zrobiła krok w przód nie spuszczając z oczu zbliżającego się wraz z nią horyzontu. Przystanęła. Zamknęła oczy i odliczyła do pięciu. Otworzyła je na powrót, lecz to nie przywróciło jej kochanej ławki. Zasępiła się. Kompletnie nie wiedziała co ma począć. W jej głowie rodziło się tysiąc niedorzecznych i sprzecznych historii. Każda tak różna od kolejnej. Próbowała je połączyć w jedno. Nie potrafiła. Jej umysł zawalony był tysiącem niepotrzebnych spraw. Jak ona pragnęła by odeszły w niepamięć zostawiając jej wolną pamięć. Nasilająca się niewidzialna presja z zewnątrz wywołała niespodziewany zawrót głowy. Dłoń przyłożyła do czoła pokrytego małymi kropelkami potu. Starła je opuszkami palców. Oddychała ciężko, wydawało się jej, że nie może złapać wszędobylskiego powietrza.
Deszcz. Coraz bardziej nasilał się, a jego przyjaciółki kropelki tańczyły zapalczywie taniec z porywistym wiatrem. Fantazyjna para nie mogąc znaleźć odpowiedniego miejsca ulokowała się na sylwetce blondynki. Frida poczuła jak nogi grzęznął jej  w podmokłym gruncie. Nie miała tutaj czego szukać. Żałowała tego, iż w pośpiechu nie zabrała parasolki. Cóż, teraz już czasu nie cofnie, a bardzo by chciała…
(…)
Leżała na kocu i sennie spoglądała w połyskujące słońce. Oświetlało błękitne niebo nie mogące znaleźć sobie kresów. Ognista kula, jak nazywała Słońce, wyglądała jak matka dobrodziejka, która pozwala swoim dzieciom rosnąć. Sprawia, że rośliny mogą żyć, rozjaśnia spowitą w ludzkich kłamstwach planetę Ziemię. Co by było, gdyby przestało świecić? Wtedy cały świat straciłby matkę. Ona nie wyobrażała sobie stracić swojej. To najgorsza tragedia, jaka mogła sobie wyobrazić.
Mama.
Osoba najbliższa, kochająca Cię ponad życie. To ona wydała Cię na świat ze swojego łona, wykarmiła własną piersią. Nauczyła Cię dostrzegać piękno świata, puentę ludzkiego cierpienia. Prowadziła przez świat ‘idealnie nieidealnych’, gdy było trzeba ginęła razem z Tobą. Jej ciepło odczuwalne w każdym dotyku, spojrzeniu, tak upragnione, niczym ogień, który daje ciepło.
Osobisty stróż, twórca wszelkiej dobrej myśli. Oczy twojej duszy, twoje umysłu. Słońce nie mające ograniczania w obdarowywaniu świetlistymi promieniami. Bijąca dobroć, stworzenie boże ukształtowane na jego podobieństwo.
Potęga miłości, niekończąca się opowieść.
Jasność wśród ciemności.
Piękny kwiat pośród plagi chwastów..
Przymknęła powieki by rozkoszować się powiewami letniego wiatru, który muskał  jej delikatna skórę. Nic nie mogło zakłócić tej beztroskiej sielanki. Położyła się na kocu, a  ręce ułożyła pod głową. Czuła się tak lekko i wolno jak po spożyciu narkotyku. Tyle, ze ona była wolna od tego świństwa, wiedziała, że jej mama nigdy nie pozwoli, by stoczyła się na dno tak jak wielu młodych ludzi.
Jest dokładnie 12 września 2001 r. Do pokrytego zielenią ogrodu wchodzi matka dziewczynki. Ona choć ma przymknięte powieki czuje słodki zapach jej zagranicznych perfum, ona zawsze pachnie tak samo. Słodkawa woń miesza się z powietrzem sprawiając, że zapach dociera do każdego zakamarka. Podrażnia nozdrza blondynki, która unosi się powoli, by przywitać się z matką. Starsza kobieta siada bok niej, przytula, gdy tam wyciąga do niej ręce. Przylegają do siebie ciałami, oświetlone przez słoneczne promienie popołudniowego słońca.
-Skarbie jak tam w szkole?- pyta Anna, matka dziewczynki. Ta uśmiecha się do niej szeroko, wstaje z  koca i w podskokach udaje się do mieszkania, by pokazać mamie swoje oceny. Dziecięca radość przepełnia ją od środka. Biegnie przez przedpokój skutecznie dłużący jej drogę. Jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa. Zatrzymuje się na chwilę i macha do swojego ojczyma, którego pochłania makulatura. Ten posyła jej tylko przyjazny uśmiech i powraca się do swojej pracy. Dziewczynka słyszy jak wzdycha, lecz nie zatrzymuje się by dowiedzieć się co jest tego przyczyną. Czyżby wiedział o czymś złym? W tej chwili blondyneczce wydaje się to mało realne, nie przerywając swojego maratonu biegnie do siedzącej na kocu matki. Ta trzydziestoletnia kobieta wydaje się jej nader piękna. Jej twarz skąpana w złocistych promieniach niedzielnego słońca przypomina twarz dobrotliwego anioła. Złociste loki okrywają twarz o idealnych rysach, tworzą jakby ochronę. Duże niebieskie oczy patrzą na nią z łagodnością i oddaniem, ale jakby za tymi wszystkimi pozytywnymi przymiotami kryje się jakieś pasmo bezdennego niepokoju. Blondyneczka siada obok niej. Z dziecięcą ufnością daje jej prace, zaciska piąstki i czeka na niechybną pochwałę.
-Ślicznie Frido. Oby tak dale, a wyrośniesz na najmądrzejszą dziewczynkę w całej Pradze. Jestem z ciebie taka dumna- jej głos pozbawiony jej jakiejkolwiek szyderczej nuty, wszystko to mówi z serca. Zielonooka śmieje się, zaraz zaś kładzie główkę na matczynych kolanach, a  ta gładzi ją po głowie, swoje palce zatapiając w bujnych włosach córki. Jest jej tak dobrze, ale czemu za chwilę musi zburzyć to szczęście.
-Kochanie, ja … muszę Ci coś powiedzieć.- dziewczynka patrzy na nią zaciekawiona, zdezorientowana marszczy brwi, jakby chciała wyczytać wszystko  maminej twarzy. Matka wzdycha głośno, zamyka oczy, twarz unosi lekko do góry, poddaje się ożywczym działaniom natury. Jakby specjalnie odwleka chwilę, gdy będzie musiała nastąpić katastrofa. To wszystko wydaje się jej niewyobrażalnie trudne. Słowa nie chcą wydostać się na zewnątrz hamowane przez gulę z każdą sekundą rosnącą coraz bardziej. Serce wstrząsa potężny szloch, od którego jej cały duch rozdziela się na małe kawałki.
-Mamusi, co się dzieje?- dziewczynka nie wytrzymuje, chwyta swoją rodzicielkę za rękę , by dodać jej należytej otuchy. Spogląda na nią kątem oka, bawi się w badacza ludzkich uczuć.
-Skarbie, ja.. ja jestem ciężko chora i umrę. Tak mi dzisiaj powiedziała pani doktor. Wiesz kwiatuszku, że nie mamy pieniędzy na leczenie. Kocham Cię- po policzkach kobiety spływają łzy. Pochyla twarz tak, by jej córka nie wiedziała zmętnionego od płaczu wzorku. Frida przygląda się jej w ciszy, nic nie mówi. Nie płacze, nie śmieje się, jest kompletnie wyprana z emocji. Sześciolatka czuje, ze musi przejść przez jeden najgorszych labiryntów. Zaciska powieki, spod których powolnym strumieniem spływają słone łzy. W duchu obiecuje sobie, to co zaraz powie matce. W jej małej główce roi się tyle myśli i strasznych obrazów. Ona .. umiera.?? Najważniejsza osoba w jej życiu?! Osoba, z którą przeżyła najlepsze i najgorsze chwile?
-Nie umrzesz mamusi! Ja zdobędę pieniądze na twoje leczenie!- krzyczy, dławiąc się łzami. Słyszy jak matka płacze, musi być silna- obiecuje sobie w duchu. Szybkim ruchem ociera łzy, próbuje na małą rumianą twarzyczkę przykleić uśmiech. Anna gładzi córkę po włosach, przytula do swej piersi. Czuje, jak córka wtula się w nią dodając jej spękanemu sercu otuchy.

Ile przyrzeczeń i wyrzeczeń padło jednego dnia. Życie człowieka przesądzone, sprowadziło na rodzinę zagładę. Nie wiedzieć czemu tak wszystko musiało się potoczyć. Tylko Bóg to wie… Bóg od którego dziewczynka się odwróciła. Nie kochała go już. Nie wierzyła w nic i w nikogo. Opuściła nieświadomie nawet sama siebie…

Westchnęła. Padało coraz mocniej, a ona nie dbała o to, ze jej ubranie nasiąka wodą. Te wszystkie obrazy z przeszłości wyssały z niej całą energię. Nie dałaby rady zliczyć osób, które mówiły jej, ze nie powinna rozdrapywać ran. Ona to jednak robiła za każdym razem. Dlaczego? Może dlatego, ze łatwiej było jej przyswoić sobie poplątaną historię jej skurwionego życia. Płakała. Nie nawiedziła tego nadchodzącego z nikąd uczucia bezsilności. To tak jakby ktoś wcisnął jej w kończyny środek zwiotczający mięśnie. Czuła się taka bez własnego szkieletu. Coś ją jednak podtrzymywało, by nie upadła. Potrząsnęła przecząco głową. Jej myśli pierwszy raz w życiu wydawały się tak niedorzeczne. Może po prostu się wypaliła? Przecież na wszystkim przyjdzie pora – odwieczne słowa jej matki.

Ostatnie spojrzenie na puste miejsce. Ostatnia zapałka nadziei zgasła, niosąc za sobą duszący. Przymknęła oczy i jakby nic odeszła. Wiatr smagał jej twarz, na której pojawiły się dwa rumieńce. Szła przed siebie, w jej nastoletniej głowie kłębiło się tysiące myśli. Nie chciała wracać do domu, nie mogła, nie umiała spojrzeć Karolowi w oczy. Chciała się od niego całkowicie odizolować, czuła, ze on ją krępuje. Już od ponad dwóch miesięcy nakładał na nią niewidzialny sznur, który krępował blondynkę, nie pozwalał jej spokojnie myśleć, ani oddychać. Prowadziło to do samounicestwienia jej kruchego organizmu. Mimo iż wydawała się być silną osobowością, z każdym uciskiem coś w niej pękało. Bywały dni, gdy nie miała na nic siły ani ochoty, a szczególnie na to…
Po jej ciele przeszły dreszcze. Jak ona dobrze znała to uczucie. Dotykało ją za każdym razem, gdy musiała się z nim kochać. Ten agresywny dotyk jego rąk, ten ból za każdym razem, kiedy w nią wchodził. Nigdy nie był delikatny i zawsze z niej drwił. Przeżywała katuszę, a on nigdy nie starał się jej zrozumieć. Miała pojęcie, że w jego rękach była tylko tępym narzędziem. On chciał pod jej przykrywką stworzyć dla siebie raj. Tylko czego? Blondynka za każdym razem stawiała sobie pytanie i tak samo często nie mogła wymyślić niczego sensownego. Czyżby dla niego rajem miałaby być żądza namiętności? Cierń czerwonej róż raniący jej dziewiczą naturę. Ona była jego skrzydłami, a on ciałem, którego nie mogła udźwignąć i spadała. To pogrążało ją jeszcze bardziej…
Kościelne dzwony wybiły godzinę dwunastą. Zakryła uszy, sowim nie nawiedziła tego dźwięku. Z Kościołem, ani jego wymysłami nie łączyło ją zupełnie nic. Odgrodziła się kamiennym murem.
Całkowicie nie wiedziała, gdzie ma podążać. Serce podpowiadało ‘idź w rodzinne strony’, a rozum tego zakazywał. Blondynka zmarszczyła brwi, nie nawiedziła jak jej najbliżsi ‘przyjaciele’ polemizowali ze sobą, praktycznie na każdym kroku.
Zatrzymała się przy strach kamienicach. Gwar ludzi ogłaszał wszem i wobec najróżniejsze nowiny. Do jej ucha dolatywały tylko niektóre, jakby starannie wyselekcjonowane. Zielonymi oczyma lustrowała przechodzących ludzi. Mierzyła ich od stóp do głów. Nikogo znajomego.
- Znajomi, chyba klienci.- prychnęła, lecz chyba trochę za głośno wzbudzając tym zainteresowanie starszych dostojnie ubranych pań. Te przez chwilę patrzyły na nią pogardliwym wzrokiem, a potem żywo konwersowały o zachowaniu dzisiejszej młodzieży. Zrezygnowana Frida wyminęła je, starając się ignorować ich pełne przygany spojrzenia. Wiedziało o niej? Raczej nie, bo wtedy wiedziałaby cała Warszawa i nie tylko ….
Zatrzymała się przed piekarnią. Było już trochę po dwunastej, a ona nawet nie tknęła śniadania. Czując dolatujący do jej nozdrzy zapach słodkich wypieków bez wahania otworzyła drzwi. Mały dzwoneczek oznajmił jej przybycie piekarzowi, który ujrzawszy dziewczynę obdarzył ją przyjaznym uśmiechem. Blondynka odwzajemniła gest, wzrok skierowała na gablotkę w poszukiwaniu odpowiedniego wypieku.
-Poproszę jedną babeczkę- powiedziała wyjmując z portfela pieniądze. Podała sprzedawcy pieniądze, a gdy ten chciał jej wydać resztę cofnęła jego rękę.
-Reszty nie trzeba- powiedziała odwracając głowę do tyłu, pożegnała się ze sprzedawcą i wyszła.
Deszcz przestał padać, a przez potężne chmury przebijały się słabe promienie słońca. Wiatr jakby ustał pod czyimś rozkazem. Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie w ręku trzymając smakołyk. Nagle jakby ją olśniło . Nie ciekawszy na reakcję żadnego z ‘przyjaciół’ pobiegła na najbliższy przestanek autobusowy. Gnana impulsem nie zważała na potrąconych ludzi, ani na wyzwiska kierowane pod jej adresem. Pewnie jeszcze jakieś kilka minut temu przejęła by się tym, lecz nie teraz… Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim ‘raju’. W swoim małym piekle, jak to kiedyś nazywała owe tajemnicze miejsce.
Przyjechał. Z łoskotem zatrzymał się przed przystankiem. Uda dziewczyny wykrzywiły się w grymasie zadowolenia. Zrobiwszy jeden krok weszła do autobus, gdzie kupiła bilet. Usidła samotnie na jednym z krzeseł. Wpatrując się w pędzące razem  nią otoczenie nie myślała o niczym. Ostatnio przyłapywała się na tym coraz częściej. Przyłożyła rozgrzany policzek do zimnej szyby, na której perliły się kropelki deszczu.
-Chciałabym być jedna z nich- westchnęła, a przymknąwszy oczy wyobraziła sobie siebie jako małą wodną istotkę wesoło spadającą na ziemię. Spadałaby na płatki kwiatów, dawała im życie, pilnowała by nie uschły. Grała by we włosach ludzi, spadałaby na ich ubrania, byłaby wszędzie. Zaraz po tych pięknych obrazach nadszedł jeden burzący jej już prawie błogi nastrój. Bowiem o spotkaniu z zimnym betonem nie pomyślała. Ocknęła się z transu, jej serce biło jak oszalałe. Była wściekła, bo po raz kolejny jej wariacki umysł nie pozwalał widzieć idylli tylko samą operę mydlaną.
Przetarłszy oczy znów podziwiała krajobraz. Doskonale wiedziała, gdzie się znajduje.
-To już tak blisko- adrenalina pulsowała jej w żyłach, a endorfiny szczęścia kumulowały się, tworząc niesamowitą mieszankę. Zielonooka czekała jak na szpilkach. W każdej chwili gotowa była wyskoczyć przez okno i pobiec w stronę ‘ małego piekła’.
Jeden przystanek, drugi przystanek… była już na miejscu. Klasnęła w dłonie i jak najszybciej pobiegła i uchyliła je. Wyszedłszy rozkoszowała się zapachem powietrza z dzieciństwa. Tutaj wszystko było inne. Wszystko. Jej życie także, chociaż tutaj zaczęła się jej apokalipsa, a mimo tego wracała tutaj najchętniej…

Rozdział V: „Powroty i rozstania”



W wiktoriańskim domu nie było słychać żywej duszy. Wszystko jakby ucichło, jakby cisza wzięła wszystkich w swoje posiadanie. Niemoc słów ogarnęła posiadłość niczym wszędobylski tlen. Teraz to ona stała się nim , teraz to nią oddychało całe wnętrze. Wyglądało to niczym scena z taniego horroru, jednak przerażała na samą myśl. Jednak jak to zawsze w bajkach bywa jest jakiś wyjątek od zasady. Jedynym pomieszczeniem , które nie oddało się pod panowanie władczej ciszy był gabinet położony na  przeciwko przestronnego salonu, niczym z baśni o księżniczkach. Gabinet ten oddychał potokiem najróżniejszej kombinacji słów. Po ostrą potoczną „łacinę” przez słowa nie budzące zastrzeżeń, do pełnych uniesień i romantycznego dramatyzmu poetyckich wyrażeń. Kumulacja tego co człowiek myśli i czuje, to właśnie stanowiło nocny tlen.
Bezdenna cisza.
Przeszywała jak na złość męskie serca. Zatruwała pełne napięcia chwile prawdy.
- Karol, czemu przywiozłeś do nas tą dziewczynę? Wiem, kim ona jest, a to jak się z nią obchodzisz to nie moja sprawa. Przez telefon mówiłeś, ze to pilne i nie chcesz jej  narażać, wiec o co chodzi?- Ciszę przerwał Robert, który jak najszybciej chciał dowiedzieć się co za sprawa skłoniła  jego przyjaciela do przysłania tutaj tej małej. Oczywiście on i Marysia nie mieli nic przeciwko dodatkowemu członkowi rodziny. Dziewczyna wydawała się być ciekawą postacią.
Korol nie wiedział co odpowiedzieć. W głowie kłębiło mu się tysiąc myśli, jedna gorsza od drugiej. Powiedzieć czy nie? Skłamać czy mówić prawdę? A może pomieszać to i to? Zgłupiał. Zaczynał panikować. Całkowita paranoja. Nie mógł dłużej milczeć. Był mężczyzną. Przez dwa miesiące gwałcił bezbronną dziewczynę, a teraz nie umie ułożyć zdania. Uśmiechną się ironicznie.
-Posłuchaj, ja nie chce, by tej małej coś się stało, jasne? Wczoraj policja złożyła wizytę w moim domu. Gadali coś i fałszywych interesach. Nie wiem o co chodzi, gdyż nigdy nie byłem w cos takiego zamieszany. Moja firma jest czysta, a ja nie bawię się w żadne lewe interesy-uderzył pięścią w stół. Robert uważnie słuchał przyjaciela. Jak własną kieszeń znał bajeczki z lewymi interesami. Wstał, podszedł do regału, po czym wyciągną z niego butelkę z Martini. Rozlał napój do dwóch kieliszków, postawił je na stole. Dla rozluźnienia atmosfery. Dla większej wiary w niemożliwe. Paranoja, ale działa.
Brunet poszedł w ślad za swoim przyjacielem i umoczył spierzchnięte wargi w cieczy. Poczuł napływające do serca ciepło. Czyżby został natchniony? Głupstwo, alkohol rozwiązuje język. Gdyby nie to, nie wyłożyłbyś tak ładnie swoich problemów na stół.
Odłożył kieliszek, patrzył się wprost przed siebie. Znów ta głupia cisza, idiotyczna przykrywka dla głupców szukających wolności. W czym ? W czymś co im jej nie zabierze, nawet w słowach. Irracjonalna błahostka.
-Posłuchaj, wiesz kto to mógł zrobić?- cisze przerwał Robert.
-Szczerze to nie. Chociaż, gdybym miał wymienić jakąś osobę, to jest kilka, które trafiłby na moją listę podejrzanych. Głównym podejrzanym byłby Daniel Davis. Ta parszywa małpa podawała się za przyzwoitego człowieka. Na początku pracy nie było najgorzej. Z dnia na dzień stawał się coraz lepszy. To jak takie pięć w jednym- wykrzywił twarz w ironicznym grymasie- często znajdował nowych inwestorów…
-Sprawdzałeś ich?- przerwał monolog Robert, paląc Marlboro.
-Oczywiście. Myślisz, ze jestem na tyle głupi? Dopiero po dwóch latach wpadł jak śliwka w kompot. Tym razem inwestor był lewym przekrętem. Wywaliłem go z  pracy, trafił do więzienia.
-Mamy głównego podejrzanego. Zadzwonię do Marka, może coś się uda ustalić. Czy ten Davis był polakiem.?- kolejne pytanie padło z ust blondyna. Kręcił się niespokojnie po gabinecie, szukając czarnego notatnika z telefonami. Przeklinał w duchu swój nieporządek i czasami bałaganiarski styl życia.
-On.. z tego co wiem był trochę Amerykaninem, a trochę Polakiem. Chociaż do końca nie ustaliliśmy jego tożsamości.
-Tak się sprawy mają. Mówisz, ze siedział. Znasz długość wyroku, może jakieś szczegółowe dane?- Robert zmarszczył brwi, przeglądając notatnik z telefonami.
- Nie, nic nie wiem. Tym zajmowała się policja, nie ujawnili żadnych szczegółów.
-Skurwiele. Mam nadzieje, ze nie oddałeś go dla jakiś skurwysynów, którzy za łapówkę zrobił facetowi loda.
-Poczekaj, zadzwonię.-powiedział Robert i wyszedł na zewnątrz. To czego się dowiedział nie było zbyt ciekawe. Nie chciał martwić przyjaciela, ale musiał. Prawda była ważniejsza niż wszystko inne.

W tym samym czasie Karol dopijał ostatnią kroplę trunku. Zegar tykał wybijając cichy rytm. Za dwadzieścia dwudziesta trzecia, powieki lekko opadają. Zmęczenie wzięło górę nad jakimikolwiek czynnościami życiowymi.
Frida… ku tej niebiańskiej osóbce jego myśli płynęły. Jak bardzo żałował, że nie mógł zobaczyć jej rumianej twarzy spowitej w błogim śnie. Złotych loków, anielskiej dziewicy…. Dziewicy z własnego wyboru, rozdziewiczonej w wyboru innych. Nie chciał wiedzieć kim był ten pierwszy. Nie śmiał o tym myśleć. Czy był godzien? Czy był godzien oglądać jej nagie ciało, przykryte czerwoną satynową kołdrą? Czy był godzien pastwić się nad jej pożądanie, gdy ona rozpalona jęczała jego imię, błagając równocześnie o litość? Odpuść mu Panie! Jego winy będą zapamiętane, a on  pójdę topić swe smutki w piekielnej otchłani. Diabeł będzie mu ojcem, jego otchłań matczynym łonem. Tak bardzo chciał dotknąć jej dłoni, pocałować zmysłowe wargi. Wyszeptać w ekstazie jej imię… Pamiętał jak mama mówiła mu, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Nie pomyliła się. Ta mała niby krucha blondyneczka była jego zakazanym owocem z ogrodu rajskiego…
W tym samym czasie do pomieszczenia wszedł zdenerwowany Robert. Bił się z natrętnymi myślami. Chodził niespokojnie w tą i powrotem.
-Dowiedziałeś się czegoś? –spytał dyplomatycznie Karol widząc w jakim stanie jest jego przyjaciel. Ten tylko spojrzał na niego z jakby kpiną w oczach, lecz nie odezwał się ni słowem.
- Wtedy jak wtrącili go do wiezienia za lewe interesy przekupił te gnidy w niebieskich mundurach i wyszedł na wolność. Tam sobie nie oszczędzał. Dziwki, alkohol, dragi i chęć  zemsty. Potem znów został złapany i skazany za rozbój. Wyszedł dzisiaj rano i w swojej celi zostawił kartkę z liścikiem : „Już niedługo wyrównam rachunki”- tylko tyle wiem. Karol wstał jakby porażony piorunem. Dłonie zacisną w pięści, pod nosem wypowiadał niezrozumiałe słowa. Jednak jego obawy się sprawdziły. Teraz zdany jest na łaskę policji.
Jego myśli na powrót były skierowane ku tylko jednej osobie, znów tej samej, podobnej do upadłego anioła. Jeśli on zamierza skrzywdzić ją… nie mógł do tego dopuścić.
-Nie może jej zrobić krzywdy-wyszeptał, ruchem dłoni zgarnął łzy cisnące się na wolność łzy. Serce biło tysiąc rasy szybciej, niczym po maratonie. Usta zacisną w wąską kreskę, pięści pozostały w niezmiennym układzie.
-Chodzi Ci o Fridę?- spytał Robert odpalając kolejnego papierosa.
-A o kogo?! Jeśli ten skurwysyn dorwie ją zatłukę go jak psa zanim zdąży kiwnąć palcem. Może zabić mnie, nie ją! Nie dopuszczę do tego, by coś się jej stało!- podszedł do blondyna i potrząsną. Ten lekko go odepchną i położył rękę na ramieniu.
-Ja i moi ludzie zrobimy wszystko co w naszej mocy, by ją uchronić. Obiecuję, że włos jej z głowy nie spadnie- powiedział blondyn i wrzucił niedopałkę do popielniczki.
(…)
Frida tej nocy nie mogła zasnąć. Ilekroć zamknęły oczy, tyle razy widziała przeoraną twarz jakiegoś mężczyzny. Budziła się zlana potem, czuła jego przesiąknięty alkoholem oddech, aurę dziwek. Źrenice szaleńczo rozszerzone od dragów. Ten koszmar senny powracał niczym mantra. Doprowadził do tego, że młoda dziewczyna bała się zmrużyć powieki. Powielający się obraz był gorszy od śmierci. Za piątym z kolei razem całkowicie oddała się bezsenności. Otulona ciepłem puchowej kołdry usiadła na łóżku. Ruchem dłoni odgarnęła niesforne kosmyki długich blond pasm. Na jej ciele pojawiła się jakże dobrze znana gęsia skórka. Blondynka miała dreszcze na całym ciele, trzęsła się jak osika. Pragnęła by ta noc jak najszybciej się skończyła, by jej źrenice mogło porazić nieskazitelne światło słoneczne.
Przekręciła się na brzuch, rękoma podparła ociężałą głowę. Jej zamglony wzrok powędrował ku małej figurce przedstawiającej Jezusa. Przymknęła powieki. Jedna łza. Druga łza. Trzecia łza. Ta wyliczanka nie miałaby końca. Nie wiedziała czemu płakała. Sama teraz nie potrafiłaby określić swoich uczuć, które ten kolejny raz niszczyły ja od środka. Ile ona by dała, by żyć jak wszystkie nastolatki. Jej nierealne życzenie powtarzała się jakże wiele razy. Czasami aż do złudzenia przypominało nisko budżetowy film. Któż nie lubi oglądać filmów biograficznych? Któż z Was nie lubi wczuwać się w rolę głównej cierpiącej bohaterki? A któż z Was potrafi sobie wyobrazić jak było naprawdę?
Tyk. Tyk. Tyk. Ileż można słuchać jednej i tej samej muzyki. Człowiek zawsze pragnie czegoś czego nie ma.
Męskie podniesione głosy. Trzask szklanki. Rozbijane szkło przyprawiało ją o ciarki. Zastanawiała się jakby to było umrzeć. Żyć w pięknej krainie szczęśliwości. Stop! Ona trafiła by do zgubnej estrady diabła. Czemu miała takie myśli? Nie, nie miała depresji… Czy chciała pożegnać się z życiem? Nie, ona chciała je dopiero przywitać…

(…)
Nie mógł zasnąć. Przewracała się z boku na bok. Miał wystarczająco miejsca w łożu. Aż za dużo. Brakowało mu tego ciepła. Ciepła, które wziął siłą, a oczekiwał jak głupiec posłuszeństwa. Ukrył twarz w dłoniach. Nie mógł się teraz załamać. Był mężczyzną, a tak przynajmniej mu się zdawało. Wciąż nie mógł przestać myśleć o … niej. Czemu mu jej brakowało? Zdawać by się mogło, ze tylko z powodów cielesnych. Poznał najskrytsze zakamarki jej ciała, pieścił to ciało, pastwił się nad nim. Doświadczył wiele rozkoszy i orgazmów, jakich nie była wstanie zapewnić mu żadna kobieta… Żadna, teraz skłamał. Tak, była taka, lecz teraz już jej nie ma. Leży z innym, on pieści jej ciało. Zagryzł wargi. Syknął z bólu.
(…)
Słońce z ukrycia przyglądało się namiętnym kochankom. Podziwiało zwinne ruchy ich nagich ciał, pokrytych kropelkami potu. Oświetlało przepełnione żarem erotycznych rozkoszy ciała. Nie było wstanie zatrzymać tej pary. Wiedziało, że za chwilę wydarzy się coś, czego obydwoje będą żałować…
Smagły wiatr grał bezsenną melodię. Dramaturgia nocy listopadowej, skomponowana i ułożona od nowa na swoje potrzeby. Nieoceniony scenariusz chcący zemścić się na pysznym twórcy. Krzyczący bezgłośnie, przeganiający spadające na ziemię płatki śniegu. Piękna zdradliwość ludzkich uniesień…
Ciała kochanków połączyły się w jedno. Z gardła dziewczyny wydobył się cichy jęk, przepełniony uniesieniem. Dłońmi ściskała materiał prześcieradła, biodrami wykonywała łagodny ruch bioder pobudzając do życia swojego partnera. Zaraz do wzrastających jęków kobiety dołączył gardłowy jęk jej partnera. Gładził brunetkę po karku, drugą rękę usadowił na jej pośladku…
Nadeszło spełnienie. Ostatni jęk rozkoszy. Ostatnie spełnienie tego ranka. Mające nie wrócić więcej…
Kochankowie regulowali przyspieszone oddechu. Mężczyzna położył swoją rękę na sercu wybranki. Ono buło tylko dla niego. Nie wiedział jak bardzo się mylił. Dziewczyna spuściła wzrok. Jako jedyna miała świadomość, co zaraz nastąpi. Nie broniła się przed tym. Nie miała jak uciec. Dokonała świadomego wyboru.
Strzepnęła rękę mężczyzny ze swojej piersi. Nadal nie spojrzała mu w oczy. Jego brązowe tęczówki patrzyły na nią, chciała dowiedzieć się o co chodzi. Lewą ręką uniósł do góry jej podbródek. Prychnęła jak rozzłoszczona kotka, wprawiając w jeszcze większe osłupienie niczego nie świadomego mężczyznę.
Wstała, okryła się satynowym szlafrokiem, jak gdyby bała się swej nagości. Ręce skrzyżowała na piersiach. Jej wściekle zielone tęczówki spotkały się z tęczówkami partnera. Kobieta nie wytrzymała napięcia, pobiegła do łazienki trzasnąwszy drzwiami. Płakała. Łzy spadały jedna po drugiej, rozbijając się o białe płytki. Znalazła kartkę i mały ołówek. Słowa same układały się w jakby nie spojrzeć spójna całość. Gorycz przypieczętowana słonymi łzami. Serce pękało, nie mogło pogodzić się same ze sobą. Pisała. Coraz szybciej i zapalczywiej. Usłyszała stukanie do drzwi. Ostatkiem siła rozluźniła zatrzask i wpuściła mężczyznę. Kucną bok niej, ona wtuliła się w jego szerokie ramiona. Nie przestawała szlochać. Teraz albo nigdy. Poprosiła by wyszedł. Zrobił to. Z szafeczki wyjęła małe pudełeczko. Tabletki. Najsilniejsze. Tylko tak umiała. Łykała jedną po drugiej. Nie przestawała płakać. Opróżniła całe pudełeczko. Znów poprosiła do siebie mężczyznę. Patrzył na nią wściekle smutnym spojrzeniem. Nie mógł znieść widoku ukochanej kobiety w stanie samo destrukcji. Nie wiedział jak bliski jest prawdy. Przytulił ją, ona nie pozwoliła.
-Co się stało skarbi?. Aniu, przecież wiesz, ze ja zawszę chce być przy Tobie.- wyszeptał z troską. Kiedy on szedł, ona się cofała. Tak bardzo chciał poczuć jej ciepło. Złożyć pocałunek na jej słodkich ustach.
-Nic nie rozumiesz, głupcze ! Ja Cię nigdy nie kochałam! Byłam z Tobą tylko dla pieniędzy! Miałam innego, teraz mam z nim dziecko! Aż dziwne, ze tego nie zauważyłeś! Jesteś żałosny- mówiąc to jej serce krwawiło. Kochała go. Do szaleństwa. Niestety, inaczej nie mogła.
Mężczyzna nie mógł uwierzyć w żadne jej słowo. Nawet jeśli była w ciąży z innym chciał jej pomóc. Kochał ja mimo wszystko. Nie chciał patrzeć jak się męczy.
-Skarbie, proszę przejdziemy przez to razem. Nie zostawię Cię- wyszeptał. Także i po jego policzkach spadały łzy. Chciał do niej podejść, lecz dziewczyna osunęła się bezwładnie na ziemię. Ukucnął przy niej, jedna ręką gładząc jej delikatną dłoń. Ze spoconej twarzy odgarnął posklejane kosmyki. Oddychała ciężko, jakby każdy jej oddech miałby być tym ostatnim. Jego ciężkie łzy spadały  na jej bladą twarz.
-Aniu! Nie umieraj ! Skarbie, proszę Cię. Nie..- emocje puściły. Trzymał w dłoniach bezwładne ciało ukochanej.
-Ja Ciebie też kocham-wyszeptała i oddała ducha Bogu.
-Nieeeee !!- jego krzyk odbijał się echem po kafelkach. Nie mógł pogodzić się z tą stratą. W szaleńczym uniesieniu całował jej nagie ciało. Ustami pieścił milimetr po milimetrze. Wiedział, że już nic nie może zrobić.
Ostatnie co widział to jej zielone tęczówki, martwo utkwione w jednym punkcie…
(…)
-Nie!!- Karol obudził się zlany potem. Jak oniemiały rozglądał się po wszystkich kontach. Nie był u siebie. Obok niego nikt nie leżał. Jego serce biło z zawrotna prędkością. Po jego głowie wciąż chodziły słowa dziewczyny ze snu. „Ja Ciebie też kocham”, odbijało się w jego sercu powodując jeszcze większą pustkę niż przedtem. I te martwe spojrzenie, soczyście zielonych tęczówek… Takie jak u Fridy… Potrzasną głową. Wstał z łóżka, jego ciało ogarnęły drgawki. Chwiejnym krokiem doszedł do łazienki. Obraz sennego koszmaru powrócił.
-To tylko sen..- wyszeptał sam do siebie. Sam jednak nie miał co do tego stuprocentowej pewności. Mężczyzna spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał jak o jeden krok do wyzionięcia ducha. Blada twarz, podkrążone oczy i ten nieobecny wzrok… Odkręcił wzrok. Łagodny strumień zimnej wody rozpryskiwał się w zetknięciu z powierzchnią  umywalki. Umoczył dłonie, zwilżył twarz. O wiele lepiej. Nie chciał tak pokazać się ludziom. Nie Fridzie. Doprowadził się do stanu używalności i wolnym krokiem zszedł na dół. Jak wielkie było jego pragnienie, wy móc ucałować dziewczynę. Dziewczynę, która stała się w jego życiu kimś ważniejszym…

(…)
-Wstawaj skarbie!- nieprzytomna dziewczyna słyszała głos dochodzący jakby z zaświatów. Przetarła zmęczone oczy, oznakę nieprzespanej nocy. Rozejrzała się dookoła wszystko było takie jakie zapamiętała wczoraj. Uniosła delikatnie kąciki warg, uwalniając swe ciało spod murów kołdry. Zsunęła się z łóżka, delikatnie stawiając jedną stopę za drugą. Ponownie przetarła oczy, tym razem obraz był już jak najbardziej wyraźny. Z daleka ujrzała stojącą przy oknie Marysię mocującą się ze sztorami. Nigdy nie nawiedziła żaluzji, ani rolet. Nowoczesność momentami przerażała ją, nie wiedzieć czemu była dla niej zdradliwa. Niemniej jednak kojarzyła się dziewczynie z kolejnym nieprzyjemnym wydarzeniem. Mimowolnie odszukała wspomnianą sytuacje w swojej pamięci. Spuściła głowę, wzbiła wzrok w swoje stopy. Nie, nie może kolejny raz się rozpłakać. Nikt nie może uznać jej za płaczkę. Nie teraz, nie w tym miejscu. Na nagie ramiona zarzuciła miękki szlafrok. Nozdrzami wdychała jego słodki zapach, zapach jej ulubionych perfum. Dzięki niemu mogła chociaż na chwile osłodzić sobie gorzkie chwile poniewierki.
Na palcach, najciszej jak to tylko było możliwe podeszła do niczego nie spodziewającej się Marysi. Brunetka drgnęła, gdy ciepłe palce nastolatki dotknęły jej skóry.
-Frido, czy to ty?- spytała śmiejąc się. Blondynka zdjęła dłonie z  jej oczu, brunetka spojrzała się w jej stronę. Znów te niebieskie tęczówki pałające miłością. Coś pięknego.
-Ubierz się skarbie, czeka na Ciebie śniadanie. Panowie już czekają- rzekła kobieta zachęcająco, po czym zamknęła za sobą drzwi. Fridę ogarnęło uczucie pustki. Ktoś jest, a  potem go nie ma. Dlatego tak trudno jest kochać. Bliscy odchodzą i przychodzą, sami nie wiemy kiedy.
-Tato, gdybyś nie odszedł nie było by mnie tutaj- spod powiek dziewczyny wypłynęło kilka łez. Otarła je szybkim ruchem dłoni i zgarnąwszy swoje ubrania udała się do łazienki.
Odbicie niepozornej , zagubionej dziewczyny patrzyło na nią smutnym wzrokiem. Kiedy ona dotykała opuszkami palców szkła, zjawa po drugiej stronie robiła dokładnie to samo.
-Chciałabym mieć sobowtóra, który zamieniłby się ze mną. Wtedy nie musiałabym tego wszystkiego przeżywać.- dziewczyna rozmarzyła się, lecz zaraz powróciła do rzeczywistości. Odbywszy poranną toaletę zeszła na dół. Poczuła ucisk w żołądku. Bała się spotkać z Karolem. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. To co czuła było wprost nie do opisania.
Tak rozmyślając doszła do ogromnej jadalni, kolejnego pomieszczenia urządzonego z klasą. Przy drewnianym, okrągłym stole dostrzegła dobrze znane jej postaci. Wszyscy jakby na zawołanie odwrócili się w jej stronę. Posłała im delikatny uśmiech i zasiadła do stołu. Przez cały posiłek unikała jak ognia spojrzenia mężczyzny. Chciała spojrzeć , lecz wewnętrzny głos mówił jej żeby tego nie robiła.
-Ja pójdę na spacer- to było jedyne mądre wyjście  z tej niezręcznej sytuacji. Wszyscy siedzieli jeszcze przy stole spożywając posiłek, lecz dziewczyna nie miała ochoty na dotrzymanie im towarzystwa. Sześć par oczy zwróciło się ku jej obliczu, każdy wyraził zgodę na to by ich opuściła. Podziękowała za posiłek, wziąwszy płaszcz wyszła na zewnątrz.
Pogoda już nie była taka piękna. Mroźny wiatr był tak różny od swego poprzednika. Miało się wrażenie, że chce zrobić wszystkim na złość. Na domiar złego rozpryskiwał krople siarczystego deszczu na twarzach przechodniów. Blondynka nie była jedyną osobą, która siarczyście przeklinała pogodę. Szła jednak niestrudzenie w kierunku swojego parku.
Na miejscu rozejrzała się dookoła. Nigdzie nie było tego, czego szukała.
-Gdzie moja ławka- wyszeptała prawie bezgłośnie nastolatka wpatrując się tempo w przestrzeń…

Rozdział IV : „Obcy na obcej ziemi”



-Numer 126, wyłaź!- z oddali dobiegał stanowczy głos policjanta. Mieszkaniec tejże celi zacierał ręce, po usłyszeniu tegoż jakże radosnego komunikatu. Wstał z zimnej pryczy, pożegnał swoja celę. Celę, w której spędził dziesięć lat. Teraz jest nareszcie wolny. Zasmakuje normalnego jedzenia, upoi się świeżym powietrzem. Pójdzie na prawdziwy spacer.
-No ruszaj się , bo jeszcze posiedzisz sobie jeszcze drugie tyle! – przed cela staną korpulentny funkcjonariusz. Wyprowadził więźnia, popychając go od czasu do czasu. Ten tylko odwarkiwał mu . Teraz czuł się panem i władcą.
Był za kratami. Za murami tego całego burdelu. Już nie musi wdychać potu innych skazańców. Ostatni raz zjadł breję w areszcie. Teraz już tylko wolność . Widział jak patrzyli na niego ludzie. Każdy lustrował jego pooraną bliznami twarzy. Mierzyli wzrokiem jego chuderlawe ciało. O nie ! Teraz już tam nie wróci. Przyszykuje słodka zemstę, ale tak by nikt się nie dowiedział. I już pierwszą ofiarę ma. A zemsta będzie sycić jego oczy i uszy. Nie będzie spalony. Teraz to on spali lub da poznać swoja łaskę. On jest królem. On…
(…)
-Frida! Spakowana?- blondynka usłyszała donośny głos mężczyzny. Pakowała się już pod pół godziny. Nie spieszyło się jej zupełnie, ociągała się jak tylko mogła. Karol wykazywał się w stosunku do niej szczególną  cierpliwością. Czyżby to wczorajsza rozmowa tak go zmieniła? Dziewczyna pokręciła przecząco głową. Burza lśniących blond loków okryła jej idealnie wyrzeźbioną twarz. Odgarnęła je i zgarnęła za ucho, na którym połyskiwało dziewięć złotych kolczyków. Z dużej drewnianej szafy wyciągnęła ostatnią bluzkę. Bluzkę, którą sprawiła sobie za ostatnie pieniądze od matki. Za pieniądze, które zostawił im ojczym, zanim umarł. Przyłożyła bluzkę do twarzy, pozwoliła by delikatny materiał pieścił jej skórę. Jej oczy , od pewnego momentu smutne i nieobecne , niegdyś żywe jak iskierki, zaszkliły się. Otarła spływającą łzę i wstała z kucek. Ostatnią rzecz wrzuciła do walizki, po czym zamknęła ją . Przygładziła dłońmi lekko pogniecioną spódnicę, poprawiła czarną, dopasowana bluzkę. Przejrzała się w dużym pozłacanym lustrze. Zmierzyła siebie i swoja posturę krytycznym wzrokiem. Przed sobą ujrzała dziewczynę, wyglądającą na co najmniej siedemnaście lat . Wysoka i szczupła, jednak nie zbyt chuda. Kształtne piersi wypełniały jej ciemną , czarną koszulkę. Nie można było nie zauważyć  wspaniałych nóg, które wyglądały na jeszcze większe, z powodu niebotycznie długich obcasów. Miała delikatny zarys twarzy, jednak wyjątkiem były wystające kości policzkowe. Złociste włosy , ułożone w niesforne pukle, gładko opadały na ramiona. Zielone oczy spoglądały spod zaakcentowanych czernią powiek . Wydatne, naturalne czerwone wargi –wargi, o których mężczyźni śnią po nocach .
Taka właśnie była opinia wielu facetów. Ilekroć była w klubie, słyszała ich niemoralne propozycje lub też dziwne komentarze. Do tej pory pamiętała pełen obłędu wzrok jednego z tych śmierdzących pijusów. Złapał ją w  drodze do toalety i przygwoździł do ściany. Zaczął dotykać, jego oddech przesączony był tanim alkoholem. Próbowała się wyrwać, ale jego obrzydliwe łapska błądziły po jej ciele. Wtedy ktoś ją uratował . Dobrze pamiętała tą twarz. Potem stała się jej nieszczęściem. Ona chodziła jeszcze wtedy do szkoły . To były piękne czasy a, ten klub .. On właśnie był początkiem jej haniebnej kariery. Nigdy tego, nie zapomni, nigdy …
-Frida , co ty tutaj robisz. Znów rozdrapujesz rany? – spytał Karol widząc dziewczynę, której wzrok był gdzieś w kosmosie. Podszedł do niej i staną za. Wyglądali jak para z komedii . On mężczyzna dochodzący po trzydziestce, wyglądający na o wiele starszego, wysoki, barczysty i młoda kobieta, mająca w zanadrzu wiele kart, na których piętno odcisnęło życie . Wzdrygnęła, kiedy położył jej dłonie na ramionach. Zastygła w bezruchu , czekając na jego krok. Spodziewała się wszystkiego, nawet najgorszego.
-Pakuję się, nie widzisz ? A to co robie, nie powinno Cię obchodzić – powiedziała lodowatym tonem i odeszła od lustra. Zabrała swoją walizkę, jeszcze raz rzuciła ostatnie spojrzenie na pokój, w którym wszystko się zaczęło, jej przygoda z tym zagadkowym człowiekiem . Ostrożnie  zeszła na dół po kręconych schodach wyściełanych czarnym dywanem. Gdyby ktoś nieznajomy wszedł do tego dom , mógłby pomyśleć, że to jakiś dodatkowy domek kogoś z ważnych osobistości . Jak na męska rękę był schludny, urządzony w wykwintnym , a zarazem awangardowym stylu. Dziewczyna westchnęła, wbrew wszystkiemu było jej szkoda rozstawać się z tym domem, a szczególnie z jednym pomieszczeniem, do którego miała niesamowity sentyment . Był to mały strych położony w najwyższej i najdalszej części domu . Zawsze chodziła tam, gdy sprawy z Karolem wymykały się spod kontroli. To małe pomieszczenie stało się jej przystanią w złych jak i dobrych chwilach .
Zanim się obejrzała stała przy ogromnych wyjściowych drzwiach. Nacisnęła klamkę, przymknęła oczy przed ciepłymi promieniami słonecznymi, które skutecznie raziły jej oczy. Wyszła na zewnątrz. Rozejrzała się po majestatycznym ogrodzie. Bujna zieleń i roślinność nadawały temu miejscu magii. Zapach kwiatów swoim przyjemnym zapachem pieścił jej nozdrza. Zielonooka usiadła na małej ławeczce. Rozłożysty parasol chronił ją przed natarczywymi promieniami. Tym razem to ona musiała czekać na Karola .Czemu on poświęcał jej teraz tyle czasu ? Wiedziała, że on nic jej nie powie, a sama także nic z niego nie wyciągnie. Z oddali dostrzegła go, idącego w jej kierunku. Pomachała mu, czekając  aż weźmie jej walizkę .

                                                                    (….)
Stanęli przed ogromnym domem urządzonym w wiktoriańskim stylu. Położony był gdzieś na obrzeżach, z dala od całego zgiełku. Zewsząd okalał go magiczny ogród, a dalej rozciągał się majestatyczny ,a jednocześnie groźny las. Wejścia do domu broniła wysoka, brama porośnięta bluszczem. Karol wziął bagaże dziewczyny i udali się w kierunku  posiadłości. Blondynkę ogarnęło dziwne uczucie osaczenia. Od dwóch miesięcy przebywała prawie zamknięta, a teraz miała przystosować się do nowej sytuacji. Brunet otworzył bramę, przepuścił ją, jak na dżentelmena przystało. Odpowiedziała mu cichym ‘dziękuję’ i szła prosto przed siebie wykładaną kamieniami dróżką, aż nie doszła do drzwi. Wzrokiem poszukała Karola, idącego za nią powoli. W jednej ręce trzymał bagaż, niby wszystko było w porządku, ale jej uwagę zwróciła jego głowa . Nie była podniesiona tak jak zawsze, lecz opuszczana, na znak skruchy i oddania? Frida popatrzyła na niego, jej wargi drgnęły w delikatnym uśmiechu. Zauważył to, odwzajemnił uśmiech, a raczej próbował odwzajemnić .
Przyspieszył kroku i znalazł się obok dziewczyny. Skiną głowa, by ta nacisnęła dzwonek . Wykonała jego polecenie, niechętnie z ociąganiem .
-Witaj Karol! Widzę, że przyprowadziłeś nam gościa. – drzwi otworzyła im ładna brunetka . Frida spojrzała na nią nieśmiało, a ta posłała jej serdeczny uśmiech . Dziewczyna mimowolnie przeniosła swój wzrok na Karola. Wyglądał on jej na lekko skrępowanego, jakby znalazł się w dosyć niekomfortowej sytuacji . Dziewczyna nie wiedziała jak bardzo była bliska prawdy .
Karol od samego rana czuł się nieswojo. Dotarło do niego, że musiał rozstać się z osobą, do której tak bardzo się przywiązał. Z dnia na dzień stawała mu się coraz bliższa. Przed oczyma miał obraz jej nagiego drobnego ciała, ciała zhańbionego, wystawionego na pokusę diabłu . Obraz ciała, które oddawało mu się z pokorą, płakało z bezsilności, kiedy je wypełniał . Ciało drżące, otoczone delikatną, zmysłowa skórą, reagujące na każdy bodziec dochodzący z otoczenia. Duże zielone oczy otoczone ciemną firanką gęstych rzęs. Fantazyjne spojrzenie, czasem pełne ognistej kokieterii, kiedy indziej zaś pełne gniewu, irytacji. Zmysłowe usta, tak one najbardziej działały na wyobraźnie, zachęcając do nieprzyzwoitych czynów. Krwisto czerwone, jakby pomalowane szminką z mienionej epoki, pełne, zapewniające niebiańską rozkosz. Twarz o ostrych rysach, lekkie rumieńce dodające uroku. Tego obrazu nigdy nie da się zapomnieć. Wszystko co tutaj wymienione tworzyło jedną z najpiękniejszych i najbardziej przeklętych  dziewczyny świata : Fridę. Na myśl o wspomnieniu, jego ciało przeszła fala gorąca. Idąc kamienistą dróżką do domu swojego przyjaciela, myślał o tym, by porwać ją w ramiona i nigdy nie wypuścić. Złożyć jej na ustach ciepły pocałunek, pełen miłości oplecionej w troskliwość i oddanie .
-Karol! Ziemia do Ciebie! Czy ty naprawdę chcesz tak tu stać!? – głos lekko podirytowanej znajomej wyrwał go z zaświatów. Pokręcił głową  w odpowiedzi usłyszał salwę śmiechu . Śmiechu, który nie gościł zbyt często, który był lekarstwem dla duszy .
-Nie, jasne, że nie – posłał niebieskookiej brunetce uśmiech .
Wszyscy troje weszli do ogromnego domu. Fridę nie zaskoczył dosyć staroświecki wygląd, jednak wystrój przekropiony był nutką awangardy. Obok portretów wisiały najprzeróżniejsze obrazy, nie mające nic wspólnego  z dobrym smakiem. Długim wąskim korytarzem szli w kierunku jakiegoś pomieszczenia. Frida nie znała tego domu, to była dla niej nowość. Nie wiedziała czego się spodziewać. Była jak obcy na obcej ziemi*
-Chodźcie tutaj- nieznajoma Fridzie dziewczyna wskazała gestem dłoni na znajdujący się na lewo pokój. Blondynka zauważyła, że Karol skiną jej głową. Mężczyzna obrzucił zielonooką ciepłym spojrzeniem. Nastolatce krew w żyłach zaczęła szybciej płynąć. To co teraz się działo, przechodziło jej najśmielsze oczekiwania. Jak? Jakim prawem on się do niej uśmiecha!? Niegdyś po by ją uwieźć, teraz by dodać jej otuchy .
Zza ogromnych drzwi zdobionych metalowymi okuciami wyłonił się przystojny wysoki blondyn. Patrząc w jego oceaniczno niebieskie tęczówki można było utonąć. Blond włosy ułożone były w ciekawą fryzurę, podkreślały prawie że doskonałe rysy twarzy mężczyzny . Ubrany był gustownie, co nastolatce bardzo się spodobało. Nie na codzie miała do czynienia, z takimi osobnikami. Na pierwszy rzut oka, wcale nie przypomniał geja. Pamiętała dobrze rozmowę ze starszą panią, która mówiła, że człowieka nie należy oceniać po zewnętrznej powłoce. To była święta prawda. Kochała tą panią tak samo, jak swoją babcię, lecz nie dane jej było długo z nią pobyć. Któregoś pochmurnego marcowego poranka dowiedziała się od córki starszej dobrodziejki, że ona nie żyje. Poczuła wtedy żal do całego świata. Jednak po miesiącu zaczęła się oswajać z myślą, że nie dane jej znać kogoś, kto dał by jej bezgraniczne szczęście. Od tego smutnego wydarzenia minęło pół roku, a ona na same wspomnienie czuła ukłucie w sercu, tak bolesne, że mgła przysłaniała jej oczy, a ona gotowa była upaść bezwładnie na ziemię .
-Czy ona znów odpłynęła?
-Ostatnio to zdarza się jej dość często .
-Myśli o przeszłości.
-Nie zgadzam się. Teraźniejszość także niszczy ją od środka .
Autorką ostatnich słów była długonoga brunetka, która od początku wizyty starała się złapać z dziewczyną kontakt. Tak bynajmniej wydawało się, wyrwanej już z rozmyślań Fridzie. Jej burza złocistych loków uniosła się, kiedy dziewczyna potrząsnęła głową. Niepewnie uniosła głowę do góry, by swój wzrok skierować na nieświadomych niczego osobników. Nieznajomy mężczyzna przyglądał się jej z zaciekawieniem, a brunetka obdarowała szczerym uśmiechem, odsłaniając przy tym swoje białe proste zęby .
-Witaj w naszym skromnym progu droga damo! Jestem Robert, ale mów mi Robi .Teraz jeśli pozwolisz porozmawiam z Karolem, a ty pójdziesz z Marysią .
To wypowiedziawszy Robert wraz z Karolem zamknęli się w gabinecie. Marysia, bo tak miała na imię owa tajemnicza brunetka poprowadziła Fridę wzdłuż domu, do jej teraz własnego pokoju. Blondynka nieśmiało rozglądała się dookoła siebie. Rozchylała swe pełne wargi, gdy mijała ekstrawaganckie obrazy, przepełnione  brutalnością, fantazją, jakby magią wyzierającą spoza ram, chcącą  ustanowić własną konstytucje. Rządy autorytarne, prowadzone silna ręką, właśnie tak człowiekiem powinien kierować rozum, a nie serce, które kieruje się namiętnościami .
Dziewczyny wyszły do ciemnego pomieszczenia. Maria po omacku odszukała włącznik i zapanowała oślepiająca jasność. Znajdowały się w przestronnym pokoju, wyglądającym jak z bajki. Łoże z baldachimem ułożone wzdłuż ściany pokrytej tapetą w fantazyjne kwiaty w kolorze czerwonym. Wystrój całkowicie podchodził pod jej gust. Cały pokój wyglądał tak, jakby to ona dyktowała  wygląd i wystrój tegoż pokoju.
-Widzę, że Ci się podoba, a przynajmniej tak wnioskuję po twojej minie. To zasługa mojego brata, który chciał Cię jak najlepiej przyjąć, wiesz, żebyś się go nie bała –powiedziała i usiadła na łóżku. Blondynka nadal nie mogła uwierzyć, że obcy ludzie tak się dla niej poświęcali. Było w tym coś pięknego, sprawiało, że pogląd na ludzi zmieniał się diametralnie. Od zawsze doświadczała samych przykrości, każdy jej krok postrzegany był jako pocałunek śmierci. Ona była jak upadły anioł, zesłany na ziemię przez szatana. Wysłanniczka mocy piekielnych, demoralizatorka otoczenia, gwałcicielka praw i Bożego Dekalogu.
-On jest przepiękny! Jeszcze nikt nie okazał mi tyle serca. Odkąd pamiętam spotykałam się tylko z tępieniem mojej osoby jak zarazy, plagi rozprzestrzeniającej się na  wszystkie narody. To co wy dla mnie zrobiliście jest nie do opisania. Jesteście wspaniali, a ja nie wiem jak się Wam odwdzięczę- w jej smutnych oczach zaszkliły się zdradliwe łzy. Okazała swoje wzruszenie, chociaż przysięgała. Przysięgała na to co niestworzone i niewidzialne, że nie okaże słabości, a oschłość będzie jej gipsową maską. Wzruszona, przepełniona radością podeszła do siedzącej Marysi u rzuciła się jej na szyję. Ta przygarnęła ją do siebie, czując bijące serce i miłość kruszącą lodowce arktyczne. Będąc w podróży przez kilka dobrych lat zdążyła poznać ludzi. Ta mała z pewnością nie należała do osób nie doświadczonych przez życie. W tym małym ciałku i duszyczce kryło się wiele tajemnic, a bogata przyszłość tylko czekała by ktoś zobaczył jej dorodne plony. W uścisku dającym obu stronom miłość i radość z bliskości drugiej osoby trwały dobrą chwile. Chwilę, w której zbliżyły się do siebie bez słów, chwilę, w której nie było słychać nic oprócz bicia serc.
-Masz może ochotę coś zjeść?- spytała Marysia, kiedy obie panie rozluźniły uścisk. Frida odpowiedziała jej niemym przeczącym ruchem głowy. Brunetka jednak nie posłuchała nastolatki i udała się do kuchni by przynieść coś do jedzenia i picia. W tym czasie zielonooka została sama ze swoimi natarczywymi myślami. To co działo się dookoła niej przypominało skutki niszczącego żywiołu. Ona sama powoli wciągała się w jego wir. Nie musiała długo czekać na towarzystwo. Marysia wróciła z tacą pełną smakołyków, obok, których stały dwa kieliszki. Dziewczyna wzięła jeden do ręki i umoczyła usta w czerwonej cieczy. Poczuła nieodpartą chęć powierzenia swoich sekretów zaufanej osobie. Nie wiedziała, czy to wino tak na nią działało, czy obecność osoby, w której czuła bratnią duszę.Tą osobą był nikt inny jak brunetka. Dopiero teraz w jasnym świetle lampy Frida widziała ją dokładnie. Marysia była ładna dość wysoką i szczupłą osóbką . Oceanicznie niebieskie oczy spod, których wyzierało ciepło i miłość skierowane były na jeden z obrazów. Długie, zgrabne nogi skrzyżowane przyozdobione skromnymi szpilkami. Karnacja w kolorze jasnej czekolady połyskiwała jak po wyjściu z wody. Pukle brązowych włosów, zebranych w gruby warkocz opadały na ramiona. Wydatne usta w kolorze dojrzałych malin smakowały wykwintnego wina. Urok kobiety podkreślała biała sukienka za kolano. Marysia z wyglądu przypominała anioła, anioła, który czuwał by nikt na tej zdradliwej ziemi nie doznał krzywdy, ni kropli cierpienia.
-Kochanie, widzę, że mi się dość intensywnie przypatrujesz. Ubrudziłam się? – spytała kobieta oblizując kąciki warg. Blondynka speszyła się nieco, bowiem pragnęła, by niebieskooka nie zauważyła jej spojrzenia.
-Nie, oczywiście , że nie. Ja tylko…- wydukała patrząc w podłogę, a dokładniej w jeden z wielu kształtów na puchatym dywanie w kolorze dojrzałej wiśni.
-Nie tłumacz się. Czy mogłabym Cię o coś zapytać ? – teraz  role się odwróciły to brunetka była skrępowana. Nerwowo pocierała dłonie, czasami odgarniała zagubiony kosmyk.
-Oczywiście.
-Jak poznałaś Karola?- to pytanie lekko wbiło nieletnią w ziemię. Spodziewała się wszystkiego, jednak nie tego. To było jak rozdrapać niedawno skaleczona ranę. Stróżki krwi pociekną, od nowa będzie się zabliźniała, lecz nie tak szybko jak za pierwszym razem .
-Jeśli masz czas to opowiem Ci tą historię. Tylko proszę, trzymaj mnie za rękę – powiedziała Frida. Brunetka zrobiła tak jak prosiła ją towarzyszka. Delikatnie ścisnęła kruchą, ciepłą w dotyku dłoń. Dłoń, która wiele w życiu widziała i … trzymała.
(…)
W kącie ciemnego pomieszczenia owianego tajemnicą i grozą siedziała skulona postać. Nie ruszała się, nie dawała żadnego znaku życia. Światło księżyca przebijało się przez małe zakratowane okienko. Zerkało na ową postać, zwiniętą w kłębek. Słyszało jej szloch, tak cichy, lecz pełen goryczy i bólu. Łagodnie dotykało niewinnej twarzyczki, splamionej hańbą nieczystości. Łzy spływały jedna po drugiej, kapiąc bezszelestnie na betonową posadzkę, przesiąkniętą chłodem i zapachem ludzkich ciał oraz potu. Ogrzewało ją drobniutkie, nagie ciało, które pokrywały ślady krwi. Drobne ciałko, wijące się z bólu, błagające Najwyższego by pomógł jej w niedoli. Błagania zrozpaczone, rozdzierające serce. Tragedia tysiąca i jednej nocy. Haniebna zagłada ludzkiego ciała i duszy. Mała istotka podrygiwała wraz z każdą fala niemiłosiernego bólu. Jej twarz wykrzywiona była w grymasie pokutnicy, cierpiętnicze piętno okryło ją jakby maska piekielna. Księżyc widzący to wszystko łkał gdzieś w przestworzach. Pragną zabrać dziewczynkę gdzieś, gdzie nie zazna  smutku. Gdzieś, gdzie jej ciało odpocznie, stanie się powłoką z nietykalnego gazu. Jego gdybania, były jednak nadaremne. Nie mógł nic zrobić, by pomóc swojej wybrance. Wycofał z pomieszczenia swe promienie by nie zawstydzać zhańbionej duszyczki.
Dziewczyna próbowała utrzymać ból w ryzach. Z każdym chociażby najmniejszym ruchem przybierał na wadze. Jej oczy pokryte były łzami, które mozolnie spadałby na betonowe łoże. Przekręciła się na bok, poczuła przeszywający ją ból brzucha. Krzyknęła, zacisnęła krwawiącą szczękę . Skuliła się, marzyła by teraz umrzeć. Kwiatową drogą wspomnień powracała do lat, gdy była szczęśliwa. Do beztroskich dziecięcych lat, pozwalających na poznanie świata. Jego piękna i różnorodności.
Nie poddawała się. Uniosła się na posiniaczonych rękach. Bezwładne ciało odmawiało posłuszeństwa, prosząc o wieczny odpoczynek. Wzięła głęboki wdech. Powietrze przesiąknięte było zapachem fetoru. Otarła ręka zakurzoną twarz, twarz grzesznicy. Twarz małoletniej dziwki. Oto była jej kara.
-Boże, czemu mi nie pomogłeś? Kocham Cię, wierzę w Ciebie, a ty co?! Patrzysz, pozwalasz na to bym cierpiała! Nie ulitujesz się nade mną? Nadal będziesz szczycić swe święte oczy moją męką? Nie obchodzi Cię jak cierpię?! Odpowiedz! Czemu milczysz? Czyż nie jestem godnym rozmówcą? Czy nie jestem Twoim dzieckiem? Nadal milczysz. Nie rozumiesz mnie. Nie chcesz zrozumieć. Pastwisz się nade mną jak kat nad skazaną duszą. Gdzie teraz zaprowadzisz moją duszę? Czyżbyś jej nie chciał? Ty przecież wolisz te czyste duszyczki, nieskalanych aniołków. O Najjaśniejszy! Jestem potępiona na wieki! Grzesznica na wieki będzie nosiła to piętno. Ty mnie nie zbawisz. Zostałam sama. Nie mam już Ojca ni Matki Świętej. Opuściliście mnie. Teraz gdy konam tu jak pies, wy nie chcecie mi pomóc. Nienawidzę Was! Nienawidzę Was, słyszycie! Oto jest dzień, w którym odwracam się od Was! – to wypowiedziawszy ostatkiem sił uniosła ręce ku górze- Was już nie ma w moim sercu! Precz! Precz! Precz!..- powtarzała jak w malignie. Furią kierowao się jej serce, rozum przyćmiła nienawiść do Stwórcy Niebieskiego. Ona żyła dla siebie, nie dla niego. Od tej pory nie wierzy w nic, oprócz bicia swojego serca. Oddychała niespokojnie. Nie mogła uregulować oddechu. Żyła umierając i umierała żyjąc. Te dwie zależności czyniły ją silniejszą.
-Wstawaj! Nie czas na użalanie się na sobą! Co, nie lubisz na ostro? Słonko, ujeżdżałem dziksze niż ty. Zresztą zaraz się Ciebie pozbędę. Pojedziesz gdzieś, gdzie na pewno Ci się spodoba.- zbliżył się do niej. Odwróciła wzrok by nie widzieć jego twarzy. Mężczyzna ujął jej podbródek w swoje potężne, szorstkie dłonie. Wstręt, to jedyne co czuła. Te same ręce przed chwilą pieściły jej delikatne ciało, te dłonie zadawały jej ból i sprawiły, że wygląda jak wygląda. Odsunęła się, jego uścisk się wzmocnił. Próbowała się wyszarpać, przyciągną ją do siebie .Zaczęła płakać, bezgłośnie wołać pomocy, czuła na sobie jego oddech. Zwierzęcy oddech przepełniony pożądaniem.
-Nie wyrywaj się –szepną jej do ucha-jeszcze nie dawno jęczałaś z rozkoszy, kiedy penetrowałem twoje wnętrze, a teraz co? Boisz się swojego wujka i jego ogiera?
Dziewczyna nie odpowiedziała, spoliczkowała go. Słyszała jego wściekły syk, po chwili sam ją uderzył. Wstał, popchną bezwładne ciało dziewczyny, otrzepał spodnie, potem potarł o nie ręce.
-Ubieraj się ty mała dziwko. Zaraz jedziesz. I żebym Cię na oczy nie widział- warkną i wyszedł z pomieszczenia. Wystraszona dziewczyna ostatkiem sił wstała i ostrożnie stąpając odnalazła swoje porozrzucane części odzieży. Nakładała je powoli, ciesząc się chociażby częściową ochroną strefy intymnej. Strefy, którą ten sukinsyny bawiły się niczym wyścigowym samochodzikiem.
Otworzyła drzwi od celi zniewolenia. Dookoła panowała grobowa cisza. Liście drzew nie poruszały się na wietrze, pies w zagrodzie obok nie ujadła. Wszystko jakby pogrążone w głębokim śnie. Nawet księżyc, każdej nocy oświetlający drogę swym światłem, teraz jakby przygaszony. Dziewczyna zasmuciła się, a jej serce przepełnił żal. Żal do samej siebie i świata. Żal do Boga i do człowieka. Żal do egzystencji swojego istnienia. Szła powolnym krokiem, by nie zakłócić spokoju wszechobecnej ciszy. Z dala dostrzegła dwie postacie idące ku niej. Skuliła się w sobie, zmalała. Pragnęła ukryć się teraz, wtopić się w jeden z wielu przedmiotów. Oni byli coraz bliżej. Słyszała ich sprzeczną rozmowę, ich twarze zwrócone ku sobie we wrogim porachunku.
Ona stała bez ruchu. Strach kierował umysłem, był panem  i władcą. Zbliżali się coraz bardziej. Jeszcze tylko trochę. Byli tuż przy niej. Pożerali wzrokiem.
-To ona ? –spytał nieznany jej mężczyzna. Był to gość tęgi, jego rysów twarzy nie dostrzegła w mroku.
-Tak. Zabieraj ją, ale to już! Nie chcę widzieć tej małej ladacznicy. Ona przynosi same kłopoty.
-Masz to jak w banku. Mój kolega się nią należycie zaopiekuje.
Popchnął ją w kierunku wozu. Warkną, kiedy nie zapięła pasów. Jechali w ciemności, słychać było tylko ich równomierne oddechy. Po godzinie męczącej jazdy dotarli na wyznaczone miejsce. Duży dom zbudowany w wiktoriańskim stylu, imponował swą dostojnością i gracją. Wysiedli, udali się w stronę ogrodzonej żywopłotem bramy. Zerwał się lekki wiatr. Muskał skórę dziewczyny, pozostawiając na niej ślad w postaci gęsiej skórki. Bała się. Ona naprawdę się bała. Żołądek podchodził jej do gardła na samą myśl o tym, co zaraz może się wydarzyć. Wzięła głęboki oddech, kiedy czekali przed drzwiami tajemniczego mężczyzny. Usłyszała kroki, coraz to bardziej i bardziej nasilające się . I w końcu zobaczyła jego…
(…)

Frida ukradkiem otarła łzę. Zrobiła to, rozdrapała ranę przeszłości. Jedną z wielu. Czuła się jak przegrany i zwycięzca. Spojrzała na Marysię, która wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. Nie mogła pojąć jak wiele wycierpiała ta dziewczyna.
-To już wszystko. Tak się właśnie poznaliśmy. Mam nadzieje, że historia była ciekawa- Frida uśmiechnęła się delikatnie. Popatrzyła na swoja dłoń, ukrytą w żelaznym uścisku. Na twarzy Marysi dostrzegła łzy. Otarła je jedną ręką.
-Czemu płaczesz ? –spytała z troską w głosie. Nie nawiedziła, kiedy jej bliscy przez nią cierpieli. Teraz do tego grona należała niebieskooka brunetka.
-Nie mogę uwierzyć, że ty tyle przeżyłaś-mówiła cicho między jednym, a drugim szlochem-Skarbie ja nigdy nie pojmę tego dziwnego życia. Pamiętaj, teraz zawsze możesz na mnie liczyć.
-Dziękuję – wyszeptała wzruszona Frida. Poczuła, że zaraz rozklei się na dobre. Przytuliła się do siedzącej obok kobiety.
-Idź się połóż skarbie. Widzę, że oczy same Ci się kleją.-rzekła Marysia wstając z łóżka. Z ogromnej szafy wyciągnęła ręcznik i ogromnego puchatego misia.
-A to na osłodę- uprzedziła pytanie blondynki, która nie mogła ukryć swojego zdziwienia. Odebrała ręcznik i poszła się odświeżyć. Weszła do ogromnej łazienki w kolorze czerwieni i bieli. Rozejrzała się dookoła, lustrując uważnym wzrokiem pełen przepychu wystrój. Napuściła ciepłej wody do wanny, nalała olejku kokosowego. Aromat wypełniał szczelnie każde pomieszczenie. Ostrożnie postawiła jedna stopę, potem z taka samą ostrożnością dostawiła drugą. Strumień ciepłej wody pieścił jej zziębnięte ciało. Niestety woda nie mogła zmyć wciąż pozostającego na jej duszy i sercu długowiecznego lodu.
Udała się w kierunku swojego pokoju. Deski skrzypiały wraz z każdym jej krokiem. Wygrywały jakiś złowieszczy rytm. Otworzyła mosiężne drzwi, w pokoju siedziała Maria. Frida zmęczona całym dzisiejszym dniem ledwo trzymała się na nogach. Nie mogła doczekać się, kiedy ułoży swe ciao na miękkich poduszkach. Brunetka przykryła ją grubą kołdrą i pocałowała na dobranoc w czoło. Potem zapadła ciemność. Dziewczyna wyjrzała przez okno. Znów ten księżyc. Jednak tym razem świecił jakby radośniej, ukazywał swe wdzięki.
Jej głowa ciężko opadła na poduszkę, a ona sama padła w objęcia Morfeusza.

Rozdział III : „Diablica w ciele anioła”



-Kto to ? – spytał jeden z mężczyzn . Fridę zaczął opanowywać strach . ……Głosy osób przebywających w pokoju zaczęły się nasilać . Jeden z nich mówił podniesionym tonem , co jakiś czas odchrząkiwał .Dziewczyna  kątem oka zauważyła , że unosząc się żywo gestykuluje , co w jej oczach wyglądało po prostu  śmiesznie . Dalej odgrywała swoją rolę , wyglądała jak śpiąca królewna czekająca na księcia . Poniekąd była to prawda ,a nie tylko złudzenie wywołane przez serce . Ilekroć patrzyła na dziewczyny w swoim wieku serce się jej krajało a, sama oddałaby wiele , by móc być takie jak one . Zazdrościła im tej naturalności , swobody bycia , tego , że przed nimi całe życie . Ona zdążyła przełamać tematy , które dla większości jej rówieśniczek był tematami tabu , dziewczyny unikały ich jak ognia ,a ona w pełni doświadczona , mogła by być ich przewodniczką po zakazanym , często wysadzonym erotycznymi wyskokami i doznaniami życiu dorosłych . Teoretycznie była nadal niepozorną ,  piętnastolatką , której życie ułożyło straszny scenariusz , zaś praktycznie dojrzałą kobitą w ciele młodego dziewczęcia .
By nie budzić podejrzeń stojących funkcjonariuszy , demonstracyjnie ziewnęła i z miną aniołka przekręciła się na drugi bok , mrucząc niezrozumiałe półsłówka pod nosem . Ktoś dotkną delikatnie opuszkami palców jej nagiego ramienia . Wzdrygnęła się lekko , bowiem każdy dotyk mężczyzny kojarzył się jej z molestowaniem , gwałtem i tym wszystkim , co poniżało godność kobiety . Doskonale potrafiła wyczuć dotyk damskiej dłoni i męskiej . Tak było i w tym przypadku , kiedy szorstkie dłonie gładziły jej aksamitną  ,alabastrową  skórę .Dotyk był delikatny , jednak z nutką stanowczości , towarzyszącej każdemu mężczyźnie. Mężczyzna , ten wyraz kojarzył się jej ze złem ostatecznym . Codziennie rano czyhał na nią jak wilk na zagubione jagnię . Pożądał jej ciała , nie umysłu nie duszy . Chciał mieć ją w swoich sidłach , by móc rozkoszować się jej zapachem , pieścić jej miejsca , których nigdy oddawać nie chciała . Czytając bajki o księżniczkach zachwycała się czułością książąt , ogromną  miłością . Pragnęła tego , w myślach ułożyła sobie gotowy plan , mający się zrealizować w niedalekiej przyszłości . Lecz im bliżej upragnionej przyszłości , tym więcej przeszkód i cierni .
-Czy ona żyje ? Czemu ta dziewczyna się nie rusza?! Zrobiłeś jej coś gadaj ! – podniesiony ton głosu wyciągną ją z krainy ‘szczęśliwości’ sprowadzając z powrotem w realną ciemnię . Pomału otworzyła duże oczy , ukazując przy tym swoje soczyście zielone tęczówki . Zatrzepotała wachlarzem ciemnych , gęstych rzęs ,a wargi ułożyła na kształt delikatnego , niewinnego uśmiechu . Dziewczyna bez skazy , pomyślałby każdy , kto by ją teraz ujrzał . Wyglądała jak anioł , otoczona promieniami wrześniowego słońca , leżąca w ogromnym łożu , okryta satynową  pościelą , stanowiącą mur broniący jej ciała . Gdyby tak było , nikt by jej nie dotkną . To jednak zbyt piękne , by było prawdziwe. Po dwóch stronach stało trzech mężczyzn . Jednego z nich znała doskonale , tak samo jak jego niedoskonałe ciało . Pozostała dwójka byli jak oby na obcej ziemi , jednak jeden kojarzył się jej z piekłem .  . Starszy odziany w strój policjanta , z pokaźnym brzuchem , na krótkich nogach wydawał się jej karykaturą mężczyzny . Jego małe skośne oczy osadzone były głęboko , tak , że ledwo można było zobaczyć nijakiego koloru tęczówki . Mały spiczasty nosek i wąskie zaciśnięte w linię usta nadawały komicznemu wyrazu . Z pewnością , nie był osobą , która budziła respekt . Sam wzrost zaprzeczał temu , lecz nie tylko zewnętrzna szata zdobi człowieka . Drugi mężczyzna , był przystojnym młodym funkcjonariuszem . Opalona twarz , piwne oczy , wydatne jak na mężczyznę usta i postawna postura , taki zestaw sprawiał , że był on obiektem westchnień wielu kobiet . Dziewczyna oszacowała jego wiek na dwadzieścia dwa lata ,a liczbę kobiet , jako wielką  niewiadomą . Mogły być ich setki ,a nawet tysiące , lecz nie jej to osądzać . Frida widziała jak wlepia w nią swój wzrok , pełen czegoś nieokreślonego . Wzrokiem jeździł po jej zakrytym ciele , najwięcej uwagi poświęcał twarzy o doskonałych rysach .
- Witam panów funkcjonariuszy . Mamy piękny poranek prawda ? W taki dzień jak dzisiaj lubię przysiąść na tarasie i wypić mleko z miodem . Podziwiać przyrodę , namalować widok , uwiecznić to , co może jutro odejść w niepamięć . Czy wy też przyszliście uwiecznić jakiś krajobraz ? Jeśli to mam być ja ,a widzę , że młodszy pan intensywnie mi się przygląda , to niestety nie jestem w stanie pozować . Musze się odświeżyć , wybaczcie – uśmiechnęła się zalotnie , zatrzepotawszy rzęsami . Dziewczyna nie odkrywając kołdry usiadła na krawędzi łóżka patrząc się pustym wzrokiem , gdzieś w przestrzeń . Czuła na sobie palące i zarazem pełne irytacji spojrzenie obecnych .
-Jeśli grać , to do końca – pomyślała w duchu . Uwielbiała dezorientować facetów . Potrafiła sprawić , że   najtwardszy facet przy niej wymiękł ,a ona odchodziła z pola bitwy w chwale . Tak miało być i tym razem . Nie bała się ani przerośniętego tłuszczem gliniarza ,a ni jego seksownego pomocnika . To ona miała pociągać za sznurki , sprawiać , by byli jak marionetki. .Lekko zmrużyła oczy , by bronić je przed wścibskimi promieniami słońca . Jedną stopę postawiła na podłogę . Pod jej ciężarem deski lekko zaskrzypiały , jakby błagały o litość . Swoje czerwone wydatne usta zacisnęła w wąska linię . Powoli wstając zrzucała z siebie kołdrę . Czuła jej brak obecności na swoim ciele , czuła się naga ,ale nie zawstydzona . Prowokacyjnie wyciągnęła się , wykonując przy tym kocie ruchy , których nie powstydziła by się żadna z pań . Dała im skosztować trochę tego , co miał na co dzień jej klient . Z doświadczenia wiedziała , ze policjanci mogą być namiętnymi kochankami . Usługiwała jednemu , który lubił ostry seks , czym zadawał jej ból . Pejcze i inne cuda były wtedy na porządku dziennym . Od tamtej pory miała obrzydzenia do wszelkiego robactwa chodzącego w mundurach . Obróciła się do wygłodniałych mężczyzn . Wszyscy troje , gdyby mogli wzięli by ją tu i teraz , lecz ona tak łatwo by się nie poddała . Omiotła ich pełnym obojętności wzrokiem , po czym zatrzymała się na kroczu jednego z  nich . Młodszy , brunet jak widać miał kłopoty na tle opanowywania podniecenia , co zadowoliło ją i napędzało do dalszej odgrywania roli . Uniosła głowę patrząc na niego z niesmakiem . W jej oczach pojawiły się ogniki złości , kiedy posłał jej pełne pożądania spojrzenie . Między nimi wszystkimi wisiała głucha cisza . Nikt jej nie przerwał , napędzała emocje , sprawiała , że krew w żyłach płynęła coraz szybciej . Zrobiła powolny , wdech , delikatnie oblizała kąciki warg . Starszy funkcjonariusz przymkną oczy , by nie widzieć , co wyczynia przed nimi ta młoda kobieta . Widział różne okazy ,ale z takim jeszcze się nie spotkał , chociaż znał tą dziewczynę , nie tylko w widzenia . . Nie dość , że piękna ,ale i cholernie inteligentna . Sprzedałaby ich wszystkich razem ,a potem jeszcze kupiła po okazyjnej cenie . Tak , taka właśnie była , on nigdy nie zwykł się mylić jeśli chodzi o ludzi . Teraz stała przed nimi prawie naga , ze zmysłowym wzrokiem ,a prowokacyjnymi gestami zachęcała do nieprzyzwoitych czynów . jednak dla takiej dziewczyny jak ona był gotów zgrzeszyć , jej same ciało było grzeszne . To mała diablica  z piekła rodem , zrodzona by zapewniać rozkosz . Frida stała naprzeciwko nich i posyłała im pytające spojrzenia . Każdy z nich miał w sobie to coś , co chciała odkryć , by wiedzieć jak dalej z nimi pogrywać , by być na szczycie .
-No powiedzcie coś ? Czyżby ktoś umarł , że macie takie grobowe miny . A ty młodzieńcze nie wpatruj się we mnie takim wzrokiem – mówiła powoli akcentując dokładnie każdą literkę – i może raczylibyście  mi wytłumaczyć po co to zbiorowisko ? Wtargnęliście do mojego pokoju bez zapowiedzi – uniosła prawą brew do góry , ręce skrzyżowała na piersiach .
-Kim jesteś młoda damo ? I czemu mieszkasz u tego osobnika ? Wybacz ,ale musimy Cię przesłuchać – widziała jak starsza menda się poci , jak musi się starać by jego głos brzmiał normalnie . Ona doskonale znała ten głos . Jego gardłowe jęki , gdy osiągał  szczyt rozkoszy . To z nim się pieprzyła , a on nigdy nie płacił jej należytej sumy .
-Ależ ja się wcale nie gniewam . Nie często widuję tak przystojnych mężczyzn – powiedziała zakrywając usta dłonią- Mam podać imię i nazwisko ? A może zawód , wiek , imię ojca i matki ? Czy życzy sobie pan czegoś jeszcze? – a niech to szlag ! Ta mała nieźle sobie  z nim pogrywała ,a on nie umiał jej odpowiedzieć . Wyprowadzała go z równowagi ,a przez to mogła nim łatwo manipulować . Nie tylko on tak myślał , dziewczyna wiedziała na czym stoi . Była na pewnym gruncie , nie stanowiło to najmniejszej wątpliwości . Kierowała nią żądza zemsty , za to co jej zrobił . Był jej drugim klientem . Nie wymagała zbyt wiele . W swoim fachu była dobra . Wśród jej podobnych była nazywana ‘młodocianą królową’ . Rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę oniemiałego Karola . Stał jak słup soli , nie mógł wydobyć z siebie choćby najmniejszego słowa . Ta dziewczyna coraz bardziej go intrygowała . Nie sądził , że wobec dwóch nieznajomych mężczyzn i to na dodatek stróżów prawa wykaże się taką nonszalancją . Rozmawiała z nimi pewnym siebie tonem , pełnym nieszkodliwej kokieterii . Jednak jej  słowa niekiedy przypominały syk żmii . Znał ją prawie od podszewki , ale to co pokazała dzisiaj przebiło jego najśmielsze oczekiwania . Jego ciemne tęczówki wpatrywały się w nią , jakby widziały ją po raz pierwszą . Była wojowniczką , a żeby wygrać nie przebierała w środkach .
Frida napawała się kolejną partią ciszy . Swój rozbiegany wzrok skupiła na obrazie przedstawiający akt . O ile inne napawały by ja wstrętem , o tyle ten wydawał jej się jednym najpiękniejszych obrazów . Subtelne barwy ,  piękno ciała ludzkiego i ta delikatność . Delikatność , o której zawsze marzyła …


-Frida , żyjesz ! Odezwij się ,albo będziemy musieli wezwać posiłki specjalne – usłyszała ten kpiący niski głos wydobywający się z ust młodszego . Nie spuścił z niej wzroku nawet na chwilę . Była cholernie kusząca , seksowna . Na samą myśl o tym , co by z nią robił , oblewał go żar pożądania . Zielonooka zmierzyła go ostrym wzrokiem, pełnym pogardy , na jaką  za pewne zasługiwał . Ona dla niego była jedna z wielu nastoletnich dziwek , on dla niej niewyżytym żałosnym przydupasem w mundurze . On miał ochotę ją  przelecieć i w  głowie układał cała scenerię erotycznego wieczoru spędzonego we dwojga , ona wykastrowała by go za pomocą łyżki . Do tego jej nienawiść rosła , osiągnęła zenitu , gdy powiedział do niej na ty . Kim on do kurwy nędzy był ? Może i jest szmatą ,ale swoją godność ma . Godność , którą naruszono , zdeptano   z  ziemią , przykryto bluszczem , by nigdy nie wyrosła ..
-Frida ? Skąd ty skurwielu  znasz moje imię ? Wyczytałeś w kartotece na komisariacie ? A może on Ci powiedział – zmrużyła oczy , wskazując palcem na grubego bruneta imieniem Edmund- on bardzo dobrze zna moje imię , pamiętasz złotko jak ładnie je jęczałeś , kiedy osiągałeś szczyt ?- wysyczała i jakby nigdy nic wyszła z pokoju zostawiając mężczyzn w totalnym amoku . Edmund czuł jakby go zrównano z ziemią . Nie sądził , że ta smarkula cokolwiek powie . Sprawa zakończyła się dawno temu , rozeszli się i mieli o tym zapomnieć . Szczególnie ona , jakże bardzo niebezpieczna dla jego reputacji . Miała go w garści ,a znając ją nie przepuści żadnej okazji by się zemścić .
Frida trzasnęła drzwiami tak mocno , że echo rozniosło się po całym domu . Trzęsła się na całym ciele , dostała torsji . Pobiegła do łazienki , by wyrzucić cała zawartość żołądka . Nie mogła uwierzyć , że tak bardzo przejęła się tym wszystkim . Myślała , że po tylu latach upokorzeń stała się nieczuła na takie sytuacje ,a tu proszę . Czyżby coś w niej puściło ? Czyżby wewnętrzny lód topniał ? Pot spływał strużkami po jej ciele . Ręce trzęsły się jak u nałogowego alkoholika ,a to za sprawą , takiej wszy jak Edmund  . Nienawidziła go tak bardzo , jak tylko mogła . Po jej rumianych policzkach płynęły łzy . Łzy smutku , poniewierania .
-Frida , jesteś tam ? Co Ci jest ? Możesz wyjść , oni już poszli – nie miała siły nawet odpowiedzieć . Osunęła się nieprzytomna na posadzkę . Zapadła całkowita ciemność , której się bała . Jednakże była ona lepsza od zdradzieckiego światła brutalnej rzeczywistości .

Nieprzytomnie rozejrzała się po pokoju . Snopy światła ustąpiły , panował przyjemny półmrok .  Przetarła zmęczone oczy , pomału rozglądał się dookoła . Poznała  wszystko co się znajdowało w przestronnym pomieszczeniu . Był to ten sam pokój , w którym spała wczoraj . Nie zdążyła mu się jednak dokładnie przyjrzeć ,a dzisiaj nadrabiała straty . Był urządzony inaczej niż wszystkie . Ściany były krwisto czerwone ,a meble czarne . Puchaty dywan zawierający dwa główne kolory pięknie dopełniał całość . Ogromne łoże z baldachimem wyglądało iść królewsko . Obrazy sprawiały , że pomieszczenie wydawało się bardziej przytulne . Dziewczyna oprzytomniawszy zsunęła się z łóżka ostrożnie stawiając nagie stopy na puszystym dywanie . Na dębowym stoliku w misternie rzeźbione wzorki zobaczyła ustawiona szklankę z wodą i rogaliki . Jednak Karol o nią zadbał . Czyżby nie był aż taki okropny ? Przekrzywiła głowę , ona naprawdę robiła się jakaś dziwna .. Wcześniej go nienawidziła , a teraz miękło jej serce . Usiadła delikatnie na miękkim  krześle i poczęła spożywać śniadanie . Straciła poczucie czasu , kompletnie nie wiedziała , która jest godzina . Wydarzenia osaczyły ją , sprawiły , że poczuła się cholernie małą w tym ogromnym świecie .
Usłyszała skrzypienie drzwi . Wzdrygnęła się , lecz zaraz przybrała maskę obojętności .
-Mogę wejść ? – przeczucie nie myliło ją , że to Karol . Skinęła głową i powróciła do spożywania posiłku .  Mężczyzna usiadł obok niej i z uśmiechem na twarzy patrzył jak pałaszuje jedzenie .
-I co z nimi ? – zagadnęła ni z gruszki niż pietruszki . Karol zatarł dłonie , formułując w głowie kilka konkretnych zdań . Wiedział , że ta diablica może zrobić coś , co poniesie za sobą fatalne skutki .
-Dalej prowadzą dochodzenie w sprawie tych lewych interesów .
-Pytali się kim jestem ?– upiła łyk herbaty , by umoczyć spierzchnięte wargi .
-Napomknęli coś . Powiedziałem , ze jestem kolegą twojego zmarłego ojczyma ,a twoja matka jest ciężko chora ,a ja się Tobą opiekuje . I co ty masz do tego Edmunda  ? To jeden z lepszych funkcjonariuszy , a zachowałaś się jak , nie wiem ..
- Jeden lepszych ? W czym ,w rznięciu młodych dziewczyn . Ten stary pryk był moim drugim klientem . Obiecał mi dużą sumę pieniędzy . On lubił na ostro ,a ja płakałam . Był cholernie niedelikatny . Ty jesteś przy nim aniołem – powiedziała z sarkazmem , wycierając ręce o aksamitną ściereczkę . Karolowi odebrało mowę . Pierwszy raz odczuł jakieś dziwne poczucie winy . Ta mała był traktowana okrutnie ,a on ją jeszcze katował . Sam fakt , że mu zaufała powinien docenić . A on potrafił ja tylko perfidnie wykorzystać do zaspokojenia własnych rządz , nie patrzył na jej uczucia . Jej wyznanie powaliło go , był ciekaw ile jeszcze tajemnic przed nim skrywa.
To co zobaczył teraz wprawiło go w niemałe zakłopotanie . Frida siedziała z głową ukrytą w dłoniach i płakała . Słyszał jej ciche łkanie . To poruszyło jego nieczułe dotąd serce . Podszedł do niej i przytulił do siebie . Ona siedziała sztywno , patrzyła się na niego ze smutkiem i pewną bojaźnią .
-Cii , nie bój się . Nie zrobię Ci krzywdy – wyszeptał by ją uspokoić . Od tej chwili ta mała istotka , służąca tylko i wyłącznie jako maszynka do seksu , teraz stała się kimś więcej . Czuł się za nią odpowiedzialny .
Frida była zszokowana , że wyłożyła mu tą historię . Nie nawiedziła rozdrapywać ran ,a wracanie do przeszłości było według niej najgorszą forma samounicestwienia . To kosztowało ją zbyt dużo ,a jednak wyżaliła się przed osobą , która do tej pory traktowała ją jak śmiecia . Nie mogła dłużej wytrzymać . Ból narastał w jej sercu , przebijał je niczym ostrze włóczni . Łzy same cisnęły się jej do oczu ,a ona nie miała zamiaru tego zatrzymać . Potem poczuła dziwne ciepło . Fala gorąca rozchodziła się po jej ciele . Czyjeś silne ramiona obejmowały ją , czuła się bezpiecznie . podniosła wzrok , jednak osoba , która trzymała ją w stalowym uścisku , nie była jej wymarzonym księciem . Karol obejmował ją , głaskał po złocistych lokach . Pomimo tego , iż miała do niego żal , zapewniał jej teraz pewnego rodzaju bezpieczeństwo . Jednak rozum wtrącił swoje trzy grosze , sprawiając , że dziewczyna odzyskała swój temperament . Wyrwała się z objęć zdezorientowanego mężczyzny . Nerwowo przechadzała się do pokoju , by odreagować . Wciąż słyszała jakby z zaświatów jego słowa , wypowiedziane z taką czułością . Nie mogła się roztkliwiać i dać porwać chwili . Znała życie , była pewna , że wszystko wróci do normy ,a to co zaszło dzisiaj pójdzie w niepamięć .
-Frida ?
-Tak ? – odrzekła obojętnym i zimnym jak lód tonem dziewczyna .
-Do zakończenia tej sprawy z lewymi interesami zostaniesz u mojego kolegi Roba .
-Pff , czyli ja tam też będę mu służyła jaka zabawka ?
-Nie , on jest gejem . Ma chłopaka ,a dziewczyny go nie interesują – uśmiechną się sztucznie brunet , przypatrując się dziewczynie .
-Jeśli muszę to okej . Ale jeśli mnie tknie  ..- nie dał jej dokończyć , przerwał zanim zdążyła wypowiedzieć ostatnie słowo .
-To go zatłukę . Jak psa , zero litości – jego ton był tak pewny siebie , jak nigdy . Słowa zbiły dziewczynę z pantałyku .
-Naprawdę ? – spytała biorąc głęboki oddech . Podeszła do niego bliżej .
-Oczywiście , sam byłem chamem ,ale jemu nie pozwolę Cię tknąć . Sam obiecuję , że się zmienię .
-Jeszcze jedno takie wyznanie ,a całkowicie stracę grunt pod nogami – powiedziała sama do siebie . Czyżby człowiek mógł się tak zmienić pod wpływem jednego wyznania  Ona powiedziała mu to w przypływie impulsu , to wszystko . On natomiast przeanalizował jej słowa , sprawiły one , że zechciał zmienić swoje postępowanie . Jeśli jej życie tak dalej się potoczy , to zacznie wierzyć w cuda .
-Człowieku , co ty mi teraz próbujesz powiedzieć ?! Przez dwa miesiące bawiłeś się mną , byłam dla  Ciebie jak szmaciana lalka , która nie ma uczuć . Nie patrzyłeś na mnie , tylko ty miałeś z tego frajdę . Teraz wybiegasz mi tutaj z jakimiś obiecankami cacankami , że mnie się skrzywdzisz już więcej ! I jak ja mam Ci do cholery uwierzyć ?! No jak ?! – patrzyła prosto w jego brązowe tęczówki . Pała niesamowitą złością , coś się w niej poruszyło .
-Zrozum mnie ! Ja wcale nie chciałem być taki , nie chciałem . Musiałem ,ale nie chciałem , słyszysz !? – podchodził do niej coraz bliżej ,a ona się odsuwała . Lekko dotknął , jej dłoni , wzdrygnęła się .
-Nie dotykaj mnie ! Muszę to przemyśleć – wyszeptała i zamknęła za sobą drzwi . Chciała uciec od tego wszystkiego , pójść gdzieś , gdzie nie dosięgnie ją żadne zło .
Znów ogarnęło ją uczucie bezradności . To uczucie , którego tak bardzo nie nawiedziła . W ekspresowym tempie doprowadziła się do stanu normalności . Zarzuciła płaszcz i wyszła z domu .Było cicho i jak nazbyt spokojnie . Nie słyszała ruchów aut , ludzie nie wychodzili z domów . Rozejrzała się ostrożnie i ruszyła przed siebie . Kroki skierowała do pobliskiego parku . Usiadła na jednej z małych ławeczek , na tej , którą tak bardzo lubiła . Położona z dala od całego zgiełku , otoczona płaczącymi wierzbami . Przejechała dłonią po spróchniałej desce , przy okazji natrafiając na wyryty napis . Pomału czytała każdą literę ,a jej oczy stawały się coraz większe ‘Frido, niedługo poznasz smak goryczy’ , ten napis , budził w niej wiele lęku . Nie wstała jednak , lecz dalej z uporem siedziała na tym samym miejscu . Pomimo , że nie było nikogo , miała wrażenie , że ktoś ją obserwuje .

Karol jeszcze długo siedział w pokoju dziewczyny . Twarz miał ukrytą w dłoniach , został sam ze sobą . Serce i rozum toczyły zażarty bój . Sam nie wiedział co ma robić , jak wytłumaczyć to wszystko tej biednej dziewczynie . Przez niego przechodziła katusze , lecz on nie wiedziała , ze on także cierpi . Nie mógł znieść tego , że zrobił jej taką krzywdę . Od chwili , gdy ją ujrzał poczuł do niej coś innego niż tylko namiętność płynącą z pożądania . Ta mała z pozoru krucha istotka , stała się jakąś częścią w jego życiu . Częścią , którą traktował jak śmiecia , nic nie wartą kupę złomu . Wstał i poszedł do swojego pokoju . Ah , jak bardzo brakowało mu bliskości drugiej osoby . Nie , nie chciał seksu , lecz prawdziwej miłości . Tyle że , swoją szansę zaprzepaścił . Musiał jak najszybciej wytłumaczyć dziewczynie , co tak naprawdę czuje . nawet jeśli miałaby być to sprawa życia i śmierci . Nawet jeśli miałby cierpieć wieczne męki . Ona nie mogła żyć w takiej nieświadomości . Była dla niego zbyt ważna ,a nie chciał jej ranić , jeszcze bardziej . Wiedział , że już większej krzywdy wyrządzić jej nie może . Leżąc zastanawiała się dokąd się udała . Była tak samo zdezorientowana jak on. Widział to w jej spojrzeniu ,w jej ruchach .